ROZDZIAŁ 45

829 53 15
                                    

💎AURORA💎

Sześć miesięcy wcześniej...

– Naprawdę tego chcę – próbowałam go przekonać, jednak Bastian mierzył mnie oceniająco. – Naprawdę chcę tej zemsty, tylko...

– Aurora, kiedy zrozumiesz, że świat nie jest złożony z samych różowych części? Wiesz, że żyjemy w pieprzonym gównie, z którego nie ma już wyjścia!? Aurora, kurwa mać! Nasz ojciec to jebany pasożyt mafii! My jesteśmy pionkami, a kiedy chcę zmienić tę hierarchię ty mówisz, że masz jakieś wątpliwości?

– Nie mam wątpliwości, tylko nigdy wcześniej...

– Aurora, musisz się zmienić, żeby przetrwać w tym jebanym świecie do którego wciągnął nas Bellomo. Nosimy to nazwisko, a to jest jak wyrok śmierci. Możemy wszystko, ale możemy też to wszystko stracić jednym ruchem.

Jego słowa były jak silny policzek wymierzony jego dłonią. A może dłonią Alvaro? Bo to przez niego zadziało się to wszystko. Nie prosiłam się na świat. A już na pewno nie na ten...

Przełknęłam gulę w gardle patrząc uporczywie na czerwone od złości oczy Bastiana. Chłopak płoną gniewem, którym pałał do rodziny, i mogłam rzec, że nawet mu tego zazdrościłam. Nigdy nie potrafiłam pokazać swoich prawdziwych uczuć, emocji poprzez wyraz twarzy, zawsze nakładałam maski, które czekały zamknięte w szafie na konkretne okazje.

– Aurora, nie mamy wyjścia. Musimy połączyć siły, żeby jakkolwiek odcisnąć na nich piętno. Oszukali naszą dwójkę, i to my ich zniszczymy. Wchodzisz w to?

Nadzieja. Bastian zamienił złość w nadzieję.

Podsunął się do mnie bliżej i złapał za jeden koniec koca, który zresztą sam mi dał, gdy stanęłam przed jego drzwiami jako uciekinier ze szpitala. To już była kompletnie inna, mniej odpowiedzialna kwestia, ale... mniejsza. Poczułam jak ciepłe kolano przyrodniego brata styka się z moim biodrem.

– Razem? Aurora i Bastian? – wystawił dłoń, i zgiął cztery palce pozostawiając ten najmniejszy. – Na mały palec, teamwork.

– Teamwork? – parsknęłam cicho z wielką ostrożnością wydostając spod ciepłego materiału swoją dłoń. – Do tego na paluszek – wymamrotałam próbując ukryć dalszy uśmiech.

– Na paluszek – skinął głową.

Gdy zagięliśmy razem swoje małe palce poczułam coś na pozór dodania energii. Wyprostowałam się odchrząkując.

– Naszym pierwszym celem będzie Alvaro Cruz Bellomo. Śmieć, który raczy nazywać się naszym ojcem.

***

Obudził mnie dźwięk dzwonka, a potem wszystko potoczyło się w zawrotnym tempie.

Bastian cisnął ciosy w stronę Parkera, który leżał obalony na podłodze w wejściu do mieszkania młodszego Bellomo. Przerażona czułam jak serce podchodzi mi do gardła, a mdłości zbierają mi się niekontrolowanie. Widok krwi powodował we mnie coś na pozór wstrętu, mimo własnej przeszłości.

– Bastian! – krzyknęłam łapiąc w szale łokieć bruneta, który już unosił pięść, żeby ponownie wykonać brutalną czynność w stronę Morettiego. – Proszę! Przestań!

– Jebany sukinsyn o wszystkim wiedział! Kurwa zrobili z nas jebane gówna! Zniszczę cię! Ciebie jak i ojca! – wydzierał się wstając z łapiącego gwałtownie z blondyna. – Nawet, kurwa on! Rozumiesz?! Każdy tylko nie my... – ostatnie słowa niemal wypowiedział szeptem.

Opuścił ramiona wzdłuż ciała patrząc tępo przed siebie. Podeszłam do niego i przytuliłam, po prostu pozwoliłam, żeby swoje emocje spuścił na mnie. Drżał, a na szyi, gdzie przyłożył swoją głowę coś mokrego opadło kropelkami. To były łzy... łzy zranienia, i potwornego wkurzenia.

Widziałam, że on też cierpiał.

– Ja... – gdzieś z tyłu rozległ się głos należący do Parkera.

– Wyjdź! – syknęłam nawet nie odwracając się do niego. – Wyjdź i nigdy więcej nie wracaj!

Pragnęłam podejść do niego i wygarnąć wszystko, co trzymałam w sobie. I choć to było trudne do przyznania, to nie matka oszukała mnie najbardziej. Zrobił to on we własnej osobie mącąc mi w głowie niczym prawdziwy intrygant w wersji premium.

Całował mnie, powoli zaczynał budować coraz pewniejszą wersję siebie, i nagle? Nagle, wszystko runęło i nie widziałam opcji odbudowania tego w żaden sposób.

– Wyjdź! – tym razem to Bastian nie ruszając się ani o cal zabrał głos. – I nigdy się kurwa tu nie pojawiaj!

Po chwili kompletnej ciszy trzask zamykanych drzwi spowodował zatrzymanie się pulsu. Zostałam znowu sama z bratem, który miał atak paniki, a ja nie potrafiłam mu pomóc, bo sama byłam na skraju.

Obydwoje rozkleiliśmy się siadając oparci o szafki kuchenne. Bastian opuścił głowę między ramiona, a ja skulona próbowałam zatrzymać wydobywające się ze mnie szlochy.

– Wyjedźmy stąd – nagle wychrypiał. – Nie wracajmy tu, zacznijmy życie od nowa gdzieś indziej.

– Nie mogę – pociągnęłam nosem. Oparłam głowę na jego ramieniu zamykając zmęczone oczy. – Mam szkołę...

– Aurora, musimy uciec. Oni będą nas prześladować i robić wszystko byśmy im ulegli. Musimy się ratować jeśli chcemy normalnie żyć.

– Ale...

– Mam tyle pieniędzy o których nie wie... on, że spokojnie starczy ci na prywatną szkołę. Ja nie potrzebuję już tego gówna.

Czy zrobienie tego mogło być błędem za który zapłacić mogłam jakiś czas później? Być może, ale...

Gdy już następnego dnia razem z Bastianem stanęliśmy na lotnisku w Nowym Jorku zerknęliśmy na siebie wypuszczając głośno powietrze. Nie zabraliśmy ze sobą nic, prócz wypłaconej przez niego gotówki z banku. Telefony, laptopy, oraz rzeczy osobiste zostawiliśmy w Bogocie.

– Tu nam będzie lepiej... – przytulił mnie do siebie cmokając w skroń.

– Mam taką nadzieję...

***

Nie uduście mnie... 😂😂

Ściskam. 

RUBIN |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz