💎PARKER💎
Przez całą drogę nawet nie spojrzałem w kierunku żadnego z Bellomo. Z nerwów co chwilę przeładowywałem broń, którą trzymałem pierwszy raz od dłuższego czasu w dłoni. Lśniła, a jej grawer P.M. wytłoczony przykuwał uwagę bardziej niż tego oczekiwałem. Knykcie mi zbielały niekontrolowanie.
– Jeśli ją tam znajdziemy, pozwolę strzelić ci jako pierwszy.
Zamknąłem oczy niemalże czując jak gałki oczne wędrują w dwie różne strony. Nie chciałem pociągać za spust już nigdy. Przyrzekłem sobie to już dawno temu. Jednak złamanie zasad jeśli chodziło o Aurorę to było zupełnie coś innego.
– Bez zezwolenia bym to zrobił – powiedziałem nie kontrolowanie. Słowa same wychodziły spomiędzy moich warg, a chęć mordu zbliżała się niemal już do eksplozji.
– Za pięć minut wyjedziemy z Bogoty. Do Bagien mamy dziesięć, góra piętnaście minut – kierowca Bellomo poinformował wykonując manewr skrętu w lewo.
Wjechaliśmy na jakąś dróżkę, a gęste drzewa co róż zasłaniały blask zachodzącego słońca. Myślałem nad tym jak to będzie, kiedy Aurora faktycznie tam będzie, i, co dalej? Co działo się potem, gdy się rozłączyli? Czy zrobił coś jej? Czy zmusił do czegoś czego nie chciała? Takich, i podobnych pytań miałem pełno w głowie. I krew mnie jasna zalewała, kiedy tylko wyobrażałem sobie tego popierdolonego Chinola dotykającego ją tam gdzie ona nie chciała!
– Zaraz rozpierdolisz tę broń, drugiej nie ma – Vincent, siedzący obok mnie dodał kąśliwie wyjmując z kabury kilka naboi. Dmuchnął w ładunek i załadował swój środek bojowy.
– Jebie mnie to – wymamrotałem wpatrując się w mijany widok. Poznawałem okolicę, do magazynów zostało tylko kilkadziesiąt stóp. – Oby tam była.
– Oby – Alvaro zacisnął nasadę nosa z kamienną twarzą lustrując pobliskie bagna. – Jebany Sato, nie zostawię z niego nawet jednego kawałka skóry! – i nagle uderzył rękoma o obudowę przed sobą.
– Tato, uspokój się. Nerwami niczego nie załatwimy. Kumuluj je na moment, kiedy ten knur wyląduje w naszej piwnicy, i tam zapierdolisz go z zimną krwią.
– Jesteśmy – szofer sam wyciągnął broń ze schowka i zerknął na swojego szefa czekając na jego ruch. – Czekamy na wsparcie, czy ruszamy jako pierwsi?
– Już! Idziemy! Nie możemy czekać! – Cruz już nacisnął klamkę drzwi, i dopiero wtedy zauważyłem, że Carlo zaparkował za drzewem, więc widoczność nasza była skutecznie zakamuflowana. Zmarszczyłem brwi, gdy biały bus zaparkował przy jednym. – Poczekajcie – brunet zatrzymał nas unosząc dłoń. – Ja idę pierwszy, dam wam znak, jeśli zobaczę coś niepokojącego.
– Ale... – Vince już chciał dołożyć kilka swoich groszy, ale uciszył go tylko spoglądając na syna w sposób karający. Młody Bellomo opadł plecami na skórzane siedzenie zaciskając wargi w wąską linie.
– Uniosę dwa palce, wtedy dopiero wkroczycie, jasne?
I nie czekał na odpowiedź. Opuścił auto jako pierwszy zakładając na siebie kamizelkę kuloodporną. Widziałem w jego ruchach precyzję, idealną dynamikę i skupienie. On wiedział...
***
– Odpal to do chuja! – Vincent darł się, kiedy biegliśmy w stronę jednego z magazynów. – No, kurwa Carlo!
– Już! – ochroniarz zatkał uszy przystając. Wykonał celny rzut ładunkiem wybuchowym gdzieś w dal. Modliłem się, aby nie stało się nic mojemu Rubinkowi.
Tylna część magazynu uniosła się dymem i ogniem. To był odruch, a gdy za nami usłyszeliśmy nadjeżdżające auta chwyciłem za broń zapominając o kamizelce.
Mogłem umrzeć, ale nie ona...
Wkroczyliśmy do zadymionego wnętrza zastając widok, który kurwa złamał mi jebane serce. Aurora leżała blada z raną przy brwi, ze strużką krwi wypływającą z jej ust na brzuchu prawie całkowicie naga. Alvaro klęczał przy niej dotykając dłonią plecy.
– Bierzcie ich! – głos Vincenta przesiąknięty był lodem.
Wtedy spojrzałem w stronę Sato. Jebany śmieć stał przykuty do metalowej rury kajdankami. Wiedziałem, że muszę go uwolnić, nie zasługiwał na śmierć paląc się żywcem. Czekało go coś o dużo gorszego.
– Bierzmy Aurorę, i tego skośnego fiuta. Jego ludzi zostawiamy tu. Szybko!
Odepchnąłem od siebie jednego z ochroniarzy i wyręczając Alvaro wziąłem swojego Rubinka na ręce. Uniosłem ją w stylu panny młodej i czym prędzej opuściłem resztki budynku, do którego docierał zapach dymu. Blask ognia zapłoną tuż przy małej butli gazowej.
Mieliśmy jasno ustalony czas, i wybiegłem z Cruzem, Valentino i naszymi ludźmi, którzy ciągnęli cielsko tego bydlaka nim całość stanęła w płomieniach, a beton rozsypał się na dalekie odległości.
– Załóżcie mu worek na łeb, i wpakujcie do SUV-a. Nie mam teraz głowy, żeby zająć się tą szumowiną, moje dziecko jest najważniejsze.
Ułożyłem bardzo delikatnie Aurorę na tylnych siedzeniach, i sam usiadłem obok kładąc jej głowę na swoich udach. Zacząłem ilustrować dokładniej jej piękną twarz i jędrne ciało.
Na kostkach, łydkach, nadgarstkach miała otwarte rany, z których dalej sączyła się krew. Zaś ta przy wargach zaschnęła. Pospiesznie zdjąłem z siebie bluzę i zarzuciłem na jej okrytą gęsią skórą klatkę piersiową.
Samochód szarpnął, Carlo starał się ze wszystkich sił znaleźć się jak najszybciej przy prywatnej klinice łamiąc wszelkie przepisy. Nie przejmowaliśmy się żadnymi konsekwencjami, bo wiedzieliśmy wszyscy, że piekło do końca nie minęło.
Została jeszcze rozmowa z nieprzytomną brunetką. Ona liczyła się najbardziej.
– Proszę zostać! – lekarz zatrzymał mnie już w drodze, kiedy chciałem wejść na salę obserwacji, gdzie się znajdowała. – Zgodę na odwiedziny otrzyma pan dopiero jutro, jeśli wszystko będzie dobrze. Badania potrwają jeszcze kilka godzin. Proszę wracać do domu.
– Jak mam, kurwa wrócić do domu?! Do chuja! Zostaje tu – wściekły i nabuzowany opadłem szpitalne krzesło nerwowo podrygując kolanem. Założyłem ramiona na klatce piersiowej oblizując suche usta.
– Naciśnij na spust, tylko jeden strzał. Nigdy więcej tego nie będziesz robił. Obiecuję.
Ojcze, byłeś w pierdolonym błędzie, pomyślałem. Następny raz nastąpił teraz.
***
Jak mnie ładnie przekonacie dam wam dzisiaj jeszcze jeden 🤣🤣

CZYTASZ
RUBIN |18+
RomancePierwsza część najnowszej serii: Nobilitato. Parker Moretti. Syn Gabriela którego poznać mogliście już w poprzednich częściach, gdzie opisane były losy jego ojca, jak i również jego. Przez pewien czas był grzecznym chłopcem, ale... Jak to mówią...