~yes, it's over~

535 32 56
                                    

~Regulus Black~

Pojawiłem się przed wejściem do jaskini. W około oprócz morza nie było absolutnie nic. Głuchą cisze przerywały rozbijające sie o skałę fale oraz mój przyspieszony ze strachu oddech. Wszedłem do jaskini rzucając szybkie lumos jednak drogę zagrodziła mi skała. Przejechałem po nią dłonią myśląc, że znajdę jakąś odpowiedź co zrobić dalej. Wtedy jednak skaleczyłem sie o wystającą skałę i rozciąłem sobie rękę. Krew zleciała na ścianę która się otworzyła. Wpatrywałem sie zszokowany w powstałe przejście. Zacisnąłem skaleczoną rękę w pięść i pomimo narastającego przerażenia i bólu ruszyłem do przodu. Oświetlając sobie drogę stawiałem krok za krokiem. Myśli kotłowały mi się w głowie nie przyjemnie, a świadomość tego, że to są moje ostatnie chwile życia mnie przerażała. W końcu dotarłem do jakiegoś jeziora. Na jego środku zobaczyłem wysepkę. Tam musi być horkruks. Tylko jak po niego sie dostać? Po chwili namysłu, machnąłem różdżką i wypowiedziałem zaklęcie accio. Zobaczyłem jak z wyspy zaczyna lecieć w moja stronę jakiś przedmiot. W mojej głowie pojawiła sie myśl, że nie umrę, że będę szczęśliwy i żywy u boku Jamesa. Wtedy jednak z wody wynurzyła się koścista ręką i złapała horkruks. Resztka nadzieję uleciała z mojej głowy. Ręką podpłynęła do wysepki i wczołgał sie na nią, ukazując całe swoje ciało. Owa istota była infernusem. Podeszła do jakieś wazy i włożyła tam medalion, a następnie wróciła do wody.
Wpatrywałem sie przez chwile w tę wodę. Co teraz? Musi tu być jakaś łódź.

-To na pewno nie zadziała- prychnąłem ale i tak wyjąłem różdżkę i wykrzyczałem- Accio Łódź!

Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu krok przede mną pojawiła sie łódka. Przełknąłem głośno ślinę na stan widoku tej łodzi, nie była stabilna, a zapewne w wodzie jest mnóstwo infernusów, które jak mnie zobaczą to rozszarpią. Wszedłem do łodzi starając sie jak najbardziej stabilna pozycje. Łódka po chwili sama ruszyła, a ja modliłem sie do Merlina jak i wszelkich mugolskich nieistniejących bóstw o to, żebym żaden infernus nie próbował zatopić mojego środku transportu. Płynąłem tak chyba całą wieczność w głowie marzyłem tylko o tym jak wracam cały i zdrowy z tej misji. Jak wracam i przytulam Jamesa, jak śmieje sie z głupich żartów Syriusza, jak pijemy z Evanem i Bartym do nieprzytomności. Uderzyła we mnie świadomość tego, że ja nie wrócę, nie ma opcji, ze przeżyje. Voldemort nie jest taki głupi, zniszczę Horkruks i zapewne infermusy sie na mnie rzucą. Nigdy więcej nie zobaczę już tych pięknych oczu Jamesa, które wyglądają jak niebo pełne gwiazd albo nie poczuje jego miękkich ust na moich, jego dłonie już nigdy nie będą wędrować po moim ciele...
Łódka uderzyła o brzeg, a ja wyrzuciłem z siebie wszelkie myśli. Nie mogę zrezygnować ani się wahać, od tego zależy życie setki tysięcy ludzi, magicznych jak i nie-magicznych. Wyszedłem z łódki uważając by nie dotknąć wody.
Na wysepce nie było niczego oprócz misy, która była oświetlona przez wpadające przez Strzeline w skale, światło księżyca. Podszedłem do misy. Wypełniał ja jakiś płyn, zapewne eliksir, a na jej dnie spoczywał medalion Salaza Slytherina. Zanurzyłem dłoń by wyjąć horkruks ale nie byłem w stanie wyjąć go z eliksiru.

-Trzeba go wypić- powiedziałem do siebie i przełknąłem gule w gardle. To może mnie zabić...

Rozejrzałem sie wokół i dostrzegłem muszelkę. Wziąłem ją do ręki i nalałem do niej eliksiru. Dla pewności wylałem go na ziemie ale misa zaraz uzupełniała się. Napełniłem muszelkę z powrotem i nie zastanawiając sie nad tym co robię, wypiłem jej zawartości. Nic mi nie było. Może to zwykła woda? Wypiłem kolejne porcje eliksiru. W mojej głowie zaczęły pojawiać sie obrazy z świąt. Obrazy ukazujące jak śmierciożercy katują Jamesa, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Wciąż piłem eliksir chodź tak bardzo nie mogłem już przełknąć go, chodź łzy mieszały mi się z eliksirem. Tak bardzo chce mi się pić... Wypiłem kolejny łyk, a Syriusz pojawił mi sie w głowie.

Miał może wtedy z dziesięć lat, a ja dziewięć. Obaj ubrani jak na prawdziwych arystokratów i dziedziców spuścizny rodu Black. Pamiętam, że bawiłem sie z nim na podwórku, wywróciłem się i zdarłem sobie całą nogę niszcząc wraz z tym spodnie. Nie płakałem, płacz to słabość. Syriusz stał nade mną i się naśmiewał ze mnie. Zaraz obok pojawiła sie matka z ojcem i zrobili dokładnie to samo...

-Nie...- wyszeptałem i wziąłem kolejny łyk eliksiru- to- zapłakałem głośno na salwę wyzwisk, które pojawiły sie w mojej głowie- TO TAK NIE BYLO!- Wykrzyczałem i zaszlochałem.

Niech to wszystko sie już skończy... Zabij mnie ktoś teraz, błagam.

Chciałem nabrać kolejnej dawki płynu ale muszelka jedynie odbiła sie od dna. Spojrzałem zapłakanymi oczami do misy. Była pusta, a na samym dnie leżał medalion. Wziąłem go do ręki, a łzy spłynęły z moich oczu.

-Chociaż tyle uda mi sie zrobić w moim życiu- pociągnąłem nosem.

Położyłem medalion na ziemi i odsunąłem się parę kroków od niego. Machnąłem różdżką i wypowiedziałem zaklęcie. Stróżka ognia wbiła sie w medalion przepoławiając go na dwie części. Uśmiechnąłem sie do siebie.

-Zrobiłem to- z moich oczy poleciały łzy, a na twarzy wpełzł uśmiech. Zaśmiałem sie odnośnie- PIEDOL SIĘ, VOLDEMORT!- Wykrzyczałem i zaniosłem się bezuczuciowym śmiechem. Z oczu poleciały mi kolejne łzy.

Upadłem na kolana i spojrzałem sie w strzeline w suficie. Widziałem przez nią księżyc. Dzisiaj jest pełnia. Remus biega z niczego nieświadomym Jamesem i Syriuszem po zakazanym lesie, a ja wyczekuje śmierci.
Uśmiechnąłem sie wpatrzony w ledwo widoczny księżyc.
Nagle poczułem jak coś zimnego łapie mnie za ramię. Najpewniej infermus. Za drugie ramie również mnie coś złapało wbijając pazury w moje ciało, tak samo jak z drugiej strony. Zaśmiałem się donośnie na to wręcz maniakalnie. Infernusy zaczęły mnie ciągnąć za sobą, a ja nawet nie stawiałem oporu. Miałem umrzeć dzisiejszej nocy i tak tez sie stanie. Poczułem wodę i zaraz zostałem w niej cały zanurzony. Dwa infernusy ciągnęły mnie na dno jeziora. Podpłynął trzeci, który wbił mi pazury w klatkę piersiową, pozbawiając mnie ostatniego oddechu. Zanurzył swoje szpony głęboko we mnie. Moja krew zmieszała się z wodą, a ja chcąc złapać oddech nabrałem jedynie wody do płuc i zachłysnąłem sie nią. Wzrok zaczął mi sie rozmazywać. Uśmiechnąłem sie do siebie.

-Przepraszam James- powiedziałem chociaż nikt poza mną tego nie usłyszy.

Przestałem zwracać uwagę na wszystko co działo sie wokół mnie. Infernusy przestały istnieć, a ja... Ja przestałem żyć. Tlen mi się skończył w płucach, rana na klatce piersiowej była na tyle głęboka, że sięgnęła aż mego serca. Uśmiechnąłem sie po raz ostatni i wyobraziłem sobie w głowie Jamesa podczas naszej pierwszej randki. Zamknąłem oczy by skupić sie na tym wspomnieniu i opanowała mnie ciemność.
/***\
[Słów 1076]

Nie wiem co powiedzieć.

light in the dark [Jegulus]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz