Rozdział 1

45K 985 250
                                    

STELLA

Beznadzieja.

Beznadzieja.

Beznadzieja.

Czuję się beznadziejnie. Mogę śmiało zapisać w pamiętniku, że to jeden z najgorszych dni mojego życia. Po trzech godzinach sterczenia w korku wreszcie dotarłyśmy do tego wspaniałego miasta. Tyle, że ja wcale nie chciałam tu dotrzeć.

Tłumy pędzą gdzieś chodnikiem, pośród nich jakiś kudłaty pies merda wesoło ogonem. Jeden facet maluje coś na płótnie opartym o ścianę wielkiego budynku. Mijamy ich, a moja matka przeciąga się na fotelu.

– Dojeżdżamy. Nie wierzę, że nie jesteś ani trochę podekscytowana – stwierdza, zerkając na mnie zza kierownicy swojego srebrnego auta.

Dostała to sportowe cacko jako prezent ślubny od swojego nowego męża. Ciasny, klaustrofobiczny wóz, który nadaje się tylko do szpanowania przed koleżankami bogactwem jej nowego faceta.

Świetnie, bo oprócz niej zmieści się tu tylko jakiś malutki piesek rasy chihuahua, którego super mężulek prawdopodobnie sprawi jej z okazji przeprowadzki. Może nawet ma już ich całą hodowle. Wcale by mnie to nie zdziwiło.

Pochylam się na siedzeniu i zmieniam stację radiową. W głośnikach rozbrzmiewa utwór It's my life od Bon Jovi, więc pogłaśniam i nucąc pod nosem, zapatruję się za krajobraz rozmywający się za szybą.

– Ekscytuje się tym mniej więcej tak jak kalmar na wieść o swoim występie w roli przystawki na wielkim balu. – mamrocze.

Moja matka wykrzywia wagi. Nie widzę tego, ale wiem, że to robi. Nie pochwala mojego poczucia humoru ani doboru muzyki.

– Skończ z tym sarkazmem. – Uchyla okno po swojej stronie. – Nie możesz chociaż udawać szczęśliwej?

A to dobre. Rzecz w tym, że ten spektakl już mi się znudził. Na samą myśl o tej przeprowadzce chce mi się rzygać, ale co z tego?

Zasada jest taka, że jeśli reszta świata jest zadowolona, ty nawet nie musisz ukrywać swojego smutku, bo wszyscy zatopieni w szczęściu, nie poświęcą ci wystarczająco dużo czasu, żeby go zauważyć.

– Czy moje udawane szczęście uszczęśliwi ciebie? – Uśmiecham się ironicznie. – Nie obchodzą cię moje prawdziwe emocje?

Matka potrząsa głową. Jej blond włosy uderzają o policzki targane przez wiatr. Ma czterdzieści jeden lat, ale wygląda na o wiele młodszą. Jest piękną, niebieskooką kobietą o urodzie chłodnej i majestatycznej modelki z rozkładówki popularnych pism o modzie. Dlatego ponad dwadzieścia lat temu mój tata stracił dla niej głowę już po ich pierwszym spotkaniu. To była historia romantyczna, godna pozazdroszczenia, nie tak jak ta obecna... Kiedy to mój ojciec pewnego wieczora wpadł do baru i zastał ją na scenie śpiewającą balladę o miłości. Grace Star, teraz już Grace Miller nie była nigdy żadną sławną piosenkarką, ale miała na tyle przyjemny głos, by jako młoda dziewczyna dorabiać śpiewem i na tyle przyjemny, by rozkochać w sobie mojego tatę.

I nie, nie odziedziczyłam po niej tego talentu. Kiedy zdarza mi się śpiewać nawet głusi zatykają uszy.

– Przestań. Jesteś moją jedyną córką i kocham cię, ale wiem, że ta przeprowadzka to dla nas coś dobrego. Przekonasz się, że miałam rację. – Ściska palcami moje kolano.

Wymijamy jedno z aut i suniemy dalej autostradą prowadzącą mnie prosto do katastrofy.

Spoglądam na moją matkę.

– Dobrze wiesz, jak ciężko mi jest znosić zmiany, a ty postanowiłaś mimo to powymieniać wszystko, co się dla mnie liczyło.

– To nieprawda.

Śmiech łaskocze mnie w gardło, znowu wzbiera we mnie złość.

Może i dałabym radę tolerować tego jej nowego faceta, skoro tak jej na tym zależy. To nie tak, że jestem skończoną egoistką. Po prostu teraz... To ja czuję się najmniej ważna. Nie chcę mieszkać w nowym mieście. Nie wiem, jak mam traktować Charlesa. A najgorsze są jego rozpieszczone, bogate dzieciaki.

– Nowy dom, nowy tatuś, nowe rodzeństwo, nowa szkoła, nowi przyjaciele. Co jeszcze możemy wymienić na nowe? – nie wytrzymuję. – Śmiało, wymyśl coś, mamo. W końcu to lista twoich marzeń, a nie moich.

Grace wzdycha ciężko i wyłącza radio.

– Kocham Charlesa. Tata odszedł wiele lat temu, chcę tylko być szczęśliwa, zamierzasz mnie za to znienawidzić?

Wracam do gapienia się na las rozciągający się teraz za szybami. Właśnie wjechaliśmy na jakąś polną drogę prowadzącą do willi Millerów.

– Nie wiem, jeszcze nie zdecydowałam.

Auto skręca i zwalnia, czekając aż otworzy się przed nami automatyczna brama z wielkim smokiem uformowanym z jakiegoś metalu.

– Patrz, czekają na nas i mają dla ciebie prezent. Ciekawe, co to takiego.

Ta, juhu!

– Mam nadzieję, że bomba.

Matka już łapie za klamkę, ale zaraz marszczy brwi.

– Co powiedziałaś?

– Bomba!

Uśmiecha się wbrew sobie. Tak, wiem, jestem straszna.

– Kochanie, nie mogliśmy się was doczekać. – Charles ukośnik mój nowy tatusiek dopada do mojej mamy jak ta tylko wysiada. I porywa ją w objęcia.

– Były straszne korki, do tej pory mieszkaliśmy w małym miasteczku i nie przywykłyśmy do takiego ruchu – odpowiada.

A no właśnie. Do tej pory mieszkałam sobie w Wirginii Zachodniej, w małym miasteczku, gdzie można było spacerować po górach, lasach i podziwiać przyrodę. Teraz gdy się rozglądam, widzę dom przypominający raczej zamek, ogrodzenie kamienne godne muru obronnego wokół tegoż zamku, a na podwórku dziwaczne posągi. Marmurowe szeregi upiornych postaci.

Co tu się dzieje? Ktoś zbyt mocno kocha Koszmar z ulicy Wiązów czy co?

– Witaj, Stello, miło cię znowu widzieć. – Charles ujmuje moją dłoń. – Cieszę się, że w końcu poznamy się lepiej. – Posyła mi promienny uśmiech.

Potrząsam jego ręką i po chwili uwalniam ją z uścisku.

Facet ma na sobie garnitur. Założę się, że droższy niż cała moja garderoba. I może nawet w nich sypia. Różne są fanaberie milionerów.

– Jasne, ja też – mruczę.

Mój nowy ojczym przywołuje do siebie swoje pomioty, które schodzą właśnie ze schodów z minami równie niemrawymi jak moja.

– A to James i Mia. Pamiętasz ich? – Obejmuje efekt swoich najwytrwalszych plemników ramionami.

Kiwam głową.

– Oczywiście.

Starszy chłopak James stawia krok ku mnie. Widziałam zarówno jego jak jego siostrę trzy razy. Na ich pierwszych odwiedzinach u nas, kiedy to rodzice oznajmili nam, że są parą od kilku miesięcy i rozważają ślub. Drugi raz, kiedy to ten ślub niestety doszedł do skutku. A trzeci na wspólnej wycieczce.

I cóż. Nie lubimy się.

– A ty to Bella? – odzywa się mój nowy braciszek.

– Stella – poprawiam.

– Prawie trafiłem, siostrzyczko.

Po błysku w jego zielonych oczach widzę, że celowo przekręcił moje imię.

Serio? Co to podstawówka?

– Kiedyś chciałam nazwać tak naszego psa – dołącza się Mia. – Bardzo ładne imię – dodaje z uśmiechem. 

THE HELL BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz