GABRIEL
Właśnie przejeżdżam obok ruin opustoszałego budynku, na którym jakiś koleś w kapturze maluje graffiti, kiedy z gardła Stelli wymyka się przeciągły jęk.
Miażdżę kierownicę w palcach, ale zmuszam się, by trzymać gniew na uwięzi. Chociaż właściwie gniew to kurewsko niewłaściwe słowo. Rozsadza mnie furia. Dzika, ślepa furia.
– Co...? – Jej rzęsy trzepoczą. – Gdzie ja jestem? – Błękitne, rozkojarzone oczy strzelają na boki, aż wreszcie skupiają się na mnie.
Powoli wyciągam rękę i dotykam jej policzka. Stella wzdryga się spłoszona, sprawiając, że coś w mojej piersi zostaje rozszarpane na strzępy.
– Spokojnie. Jesteś bezpieczna – zapewniam. Nie mógłbym znieść, gdyby się mnie bała.
Wygląda teraz jak mała katastrofa. Jest potargana, a łzy rozmyły jej makijaż tak, że ma smugi tuszu ciągnące się aż do podbródka.
– Gabriel – chrypi drżąco. – Przyjechałeś po mnie. Dziękuję. – Łapie moją dłoń w obie swoje i przyciska ją sobie do serca.
Wyczuwam na skórze jej puls. Szybki, walący o żebra w przerażonym rytmie. Wciąż nie opuściły jej obawy przed zagrożeniem, a ja oglądając ją w takim stanie, znów mam ochotę coś rozpierdolić. Cokolwiek, by dać upust skumulowanej we mnie agresji.
Jeszcze nie ochłonąłem po scenie na wczorajszej imprezie, a dziś znajduję Stellę kompletnie otumanioną w parku, bo ktoś dorzucił jej jakieś gówno do napoju. Dziwny zbieg okoliczności...
– Nie masz za co dziękować – mówię.
Stella wierci się na siedzeniu pasażera. Wtula twarz mocniej w moją kurtkę, którą wcześniej ją okryłem.
– Nie zostawiłeś mnie. – Łzy na nowo wzbierają pod jej powiekami.
Nie mogę. Nie mogę!
– Ja pierdolę! – Zaczynam walić wolną pięścią o kierownicę. Druga wciąż pozostaje w objęciach Stelli, która teraz wciska się w kąt samochodu i kuli.
– C...co? – Wrzyna mi paznokcie w nadgarstek. – Jesteś na mnie zły? Przepraszam, że zadzwoniłam akurat do ciebie. Nie wiedziałam, co robić i...
– Nie na ciebie. Na tego skurwiela, który ci to podał – wtrącam. – Kto mógł to zrobić? Przecież prawie nikogo tutaj nie znasz. Podejrzewasz coś? – Zmuszam się do zmniejszenia prędkości jazdy, chociaż każdy nerw w moim ciele zdaje się protestować przeciw temu.
Pragnę wcisnąć gaz do dechy i pędzić przed siebie, aż ulotni się ze mnie cała ta wściekłość. Szybka jazda działa na mnie niczym solidna uspokajająca pigułka, ale moja pasażerka zaraz dostanie zawału.
– Nie. Nie wiem – odzywa się w końcu.
– Znajdę go – obiecuję. – Dowiem się, kto to był, a potem upuszczę mu krwi i upewnię się, że już nigdy nie odważy się nawet spojrzeć w twoim kierunku. – Ponownie splatam jej palce ze swoimi, gdy zauważam, że zaczyna nerwowo skubać materiał moje kurtki.
– Jak widzisz, wokół mnie ciągle dzieje się coś popieprzonego. – Uśmiecha się smutno. – Pewnie już masz mnie dość.
Dość? Nic bardziej mylnego. Ten bachor w ostatnich dniach zdominował moje myśli na tyle, że zacząłem zastanawiać się, czy nie popadam w obsesję na jej punkcie.
Spotykam ją niemal codziennie. Mieszkam obok niej, a jednak im więcej czasu z nią spędzam, tym mniej o niej wiem. O tej prawdziwej Stelli schowanej się pod maską.
– Ani trochę. Wręcz przeciwnie. – Gładzę kciukiem jej opuszki. – Chcę cię poznać. Całą. Lepiej niż zna cię ktokolwiek na tym świecie.
Jej ospałe oczy nabierają blasku. Układa swój kciuk na moim, jakby sprawdzała, czy do siebie pasują.
– Czasami nie jesteś taki zły – mruczy cicho.
Niestety dobry też nie jestem, a już na pewno nie dla kogoś tak niewinnego jak ona. Moje życie... Moja przeszłość, wszystko to, co zrobiłem, sprawiło, że ciągle taplam się w bagnie. Błądzę i ranię ludzi. Gdyby kiedyś to Stella zajrzała pod moją maskę...
– Chcesz, żebym zawiózł cię do szpitala? – pytam, odganiając posępne myśli.
Bachor potrząsa głową.
– Nie. Zabierz mnie... – Wolną ręką zagarnia rozczochranie kosmyki za uszy. – Zaraz... Nie mogę jechać teraz do domu. Matka nie może mnie tak zobaczyć. Nie może się dowiedzieć...
Powinna się dowiedzieć. I jej matka i policja, ale jedno spojrzenie na Stellę wystarczy mi, bym wiedział, że jest gotowa uciec stąd i unikać mnie przez następne pięćdziesiąt lat, jeśli będę się z nią kłócił, więc...
– Zabiorę cię do siebie – proponuję. – Jak się czujesz? Szczerze?
Stella opiera czoło o szybę.
– Świat wiruje, w brzuchu mam tysiąc supłów i jest mi gorąco.
Kiedy znowu zaczyna się trząść, ten widok dziurawi moje serce.
Co ciekawe do niedawna nie wiedziałem, że w ogóle mam jakieś serce...
– Kurewsko świetnie. – Skręcam w nasz zjazd, a następnie zatrzymuję wóz pod garażem. – Nie wstawaj, zaniosę cię. – Trzaskam drzwiami i okrążam samochód.
Stella macha rękami, odpędzając mnie.
– Dam radę – burczy. – Serio.
Nie sądzę.
I mam rację. Sekundę i aż jeden krok po tym, jak wysiada z mojego mercedesa, prawie wywija fikołka.
Łapię ją i chronię przed zaryciem nosem o trawę.
– Wydaje ci się, że jesteś kretem, czy po prostu lubisz się ze mną kłócić, co? – Wnoszę ją do domu i zaczynam wspinać się po schodach na piętro.
Bachor wierzga nogami i rozkłada ręce, jakby miała zamiar latać. Teraz najwyraźniej ma zwidy o byciu kretem ze skrzydłami.
– Przypominam ci tylko, że jestem niedostępna. Poza twoim zasięgiem. – Stuka mnie palcem w nos. – To pierwsza zasada.
Że co?
Kopniakiem uchylam drzwi od swojego pokoju.
– Czego?
– Zdobywania faceta – trajkocze. – Jak chcesz zdobyć faceta, to musisz być nie do zdobycia. Wiesz?
Hm, zapowiada się ciekawy wieczór...
****
Czy Gabriel ma rację i zapowiada się dla niego ciekawy wieczór? Jak myślicie, co tu może sie odwalić? 😆
CZYTASZ
THE HELL BETWEEN US | Zakończone
Teen FictionON - Wielbiciel szybkich samochodów, głośnych imprez i niezobowiązujących związków. ONA - Wielka romantyczka z bardzo ciętym językiem. Osiemnastoletnia Stella przeprowadza się do innego miasta i tak zostaje sąsiadką najbardziej wkurzającego chłop...