20 - Domek w Cambridge

264 7 0
                                    

Fantastycznie. Nie wiem jak udało mi się zasnąć w obcym łóżku i obcym miejscu ale chyba byłam wykończona całą tą sytuacją.

Gdy rano wstałam, rozejrzałam się dookoła i postanowiłam trochę pozwiedzać. Musiałam zobaczyć gdzie mój narzeczony od siedmiu boleści mnie wywiózł.

Otworzyłam walizkę, którą sama spakowałam i ubrałam dres. Związałam włosy w kitkę i schowałam telefon do kieszeni spodni. Gdy wyszłam, w tym samym czasie z naprzeciwka wyskoczył Victor.

- Dzień dobry, wyspałaś się?

- Nie.

Mruknęłam cicho pod nosem i zmierzyłam Go ciętym wzrokiem. Wiem, że był przyjacielem i zarazem wspólnikiem Daniela, więc musiałam się mieć na baczności.

Zeszłam na dół krętymi schodami i cicho westchnęłam pod nosem. Musiałam przyznać jedno, że domek był przepiękny. Trochę taki w góralskim stylu, dużo było drewnianych rzeczy i akcentów. Widać, że urządzała Go kobieta.

Przeszłam do części kuchennej i pierwsze co, wstawiłam wodę na kawę. Victor usiadł przy stole i spojrzał na mnie z głupim uśmiechem.

- Zrobisz mi też kawę?

- Nie. Sam sobie zrób.

- Oj nie bądź taka.

- Będziesz łaził za mną krok w krok?

- Tak.

- Nawet do kibla?

- Jak będę musiał. To owszem.

- Chory jesteś wiesz? - Pokręciłam głową na boki i zalałam sobie kawę. Temu głupkowi też zrobiłam.

- Chory ale to ze mną będziesz się przez miesiąc czasu męczyć. Dzięki za kawę.

- Co?! Miesiąc?

- No tak. Chyba, że będziesz grzeczna. - Szturchnęłam Go mocno w ramię i minęłam, przechodząc do salonu. Usiadłam na kanapie.

- Słuchaj, nie dąsaj się. On to robi dla Twojego dobra, nie widzisz tego?

- No tak. Zamknąć narzeczoną na miesiąc czasu, na jakimś zadupiu... Super dbanie o kogoś.

- Kiedyś zrozumiesz i może podziękujesz.

- Nie doczekanie. - Odwróciłam wzrok w stronę okna. W oddali zobaczyłam zagrodę, która była chyba całkiem sporych wymiarów.

- Możesz wyjść na zewnątrz. Pokażę Ci konie, ogród, szklarnie..

- O matko, cóż za ułaskawienie. Dziękuje Ci panie za taką możliwość.

- Laura, nie zachowuj się jak dziecko.

- Pieprz się! Razem z Danielem. - Chwyciłam kubek i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami.

Poszłam na tył domu i wyznaczoną ścieżką, dotarłam do zagrody. Gdy stanęłam na samym wejściu byłam pod wrażeniem. Faktycznie, była ogromna. Długa i mega wysoka. Znajdowały się tutaj trzy konie. Były ładne, zadbane i miały piękne grzywy.

- Cześć, cześć maleńki. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do białego konia. Prychnął do mnie i zahaczył moją rękę nosem.

Nigdy nie widziałam z takiego bliska konia. Nie miałam w ogóle z nimi żadnej styczności.
Chociaż nie raz chciałam pójść do szkółki lub po prostu się Nimi zajmować, nie miałam takiej możliwości. Rodzice byli biedni, nie miałam pieniędzy żeby opłacić szkołę. A potem, marzenie uleciało w niepamięć.

Podeszłam do następnego konia. Ten był czarny z białymi plamami w niektórych miejscach. Uśmiechnęłam się i również pogłaskałam, gdy znalazł się bliżej.

No i trzeci. Chyba najmłodszy, bynajmniej tak mi się wydaje. Również był biały, z brązową grzywą. Dziwny kolor ale wyglądał całkiem znośnie.
Położyłam dłoń na Jego dużym pysku i uśmiechnęłam się, odchylając głowę w bok.

Chwilę potem usłyszałam kroki za sobą a Victor stanął, opierając się o ścianę zagrody. Uśmiechnął się i nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Co się tak gapisz?

- Lubią Cię. Z reguły nie pozwalają sobie na taki kontakt z obcymi.

- Nie? A kto się nimi opiekuje?

- Małżeństwo. Mieszkają niedaleko stąd. Dbają o nie, wyprowadzają, karmią, badają.

- To dobrze. Widać, że znają się na rzeczy.

- To prawda. Są po szkole weterynarii i dodatkowo po licznych szkoleniach, dlatego Daniel ich zatrudnił.

- Czy konie należą do Jego mamy?

- Czarny. Dwa pozostałe są Daniela. - Skinęłam głową i wróciłam wzrokiem do koni. Uśmiechnęłam się i wyszłam przed zagrodę.

- Zjesz coś?

- Niech będzie. Ty robisz?

- Dzisiaj tak - Zaśmiałam się cicho i wypuściłam powietrze. Wróciliśmy do środka, zajęłam miejsce przy stole i obserwowałam Victora.

- Co będziemy jeść?

- Spaghetti. Pasuje Ci?

- Moze być. Tylko to umiesz zrobić?

- Nie ale to najlepiej mi wychodzi.

- Okej, nie chcę żebyś mnie otruł więc.. - Zaśmiałam się na co Victor odwrócił się w moją stronę. Pokiwał mi przed oczami łyżką.

- Nie śmiej się - Puknął mnie lekko łyżką w czoło a ja zrobiłam śmieszną minę.

- Byłeś tutaj kiedyś? - Po dłuższej ciszy próbowałam podjąć się jakieś rozmowy. Nie chciałam by było między nami sztywno, skoro mamy siedzieć razem tyle czasu.

- Tak. Podoba Ci się tutaj prawda?

- Jest pięknie, klimatycznie. Chyba każdemu by się tutaj spodobało.

- Tu się zgodzę. - Uśmiechnęłam się, obserwując jak gotuje. Zamieszał właśnie makaron z sosem. Oblizałam usta na sam widok jedzenia.

- A co z Tobą Victor? Masz kogoś?

- Dlaczego pytasz? - Zmarszczył lekko swój nos i spojrzał na mnie spod talerzy. Po chwili podał mi jeden.

- Z ciekawości. - Wzruszyłam ramionami, chwytając za widelec.

- Nie, nie mam. Moja narzeczona kopnęła mnie w dupę parę lat temu.

- Przykro mi.. Widocznie nie była Ciebie warta.

Wzruszył ramionami i zaczęliśmy jeść. Co jakiś czas zaczynaliśmy rozmowę a nawet śmialiśmy się. Przez chwilę miałam wrażenie, że znamy się dłużej niż w rzeczywistości. Czułam się jakbym miała brata.

Może nie będzie tak źle przez ten miesiąc?

~~~~

Jeszcze jeden dziś, dobranoc ❤️

Businessman With Benefits Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz