01.

45.4K 3.1K 823
                                    

***

2 Lata Później

Skarlett

Święta Bożego Narodzenia to fantastyczny okres który spędzamy w gronie naszych najbliższych. Jest to czas pełen miłości i prezentów który uwielbiamy. To najważniejsze wydarzenie w roku...w którym mogę nie uczestniczyć przez głupotę jakieś pieprzonej baby!

- Ostatni raz mówię... dokonałam rezerwacji na lot do Londynu, na nazwisko Johannson! - mówię "lekko" podnisionym tonem do prawdopodobnie upośledzonej kasjerki na lotnisku. Kto zatrudnia takich ludzi?!

- Proszę się nie unosić. - zwraca mi uwagę stukając swoimi kurewsko czerwonymi paznokciami o klawiaturę. W tym momencie jej bezsensowna czynność tak mnie irytuje, że chętnie zrzuciłabym ją ze schodów znajdujących się kilka metrów z tąd. Oznajmiam wszem i wobec, że posunę się do morderstwa, jeżeli ta kobieta nie umieści mnie w ciągu pięciu minut w samolocie.

- Nie pierdol tylko dawaj mój bilet. - warczę w stronę tego babsztyla z całej siły próbując się uspokoić. Ale jak tu być spokojnym!? Za dwa dni święta, a ja jestem tysiące kilometrów od rodzinnego domu. Nie pozwolę zniszczyć sobie tych świąt, które w końcu mam szansę spędzić w Londynie.

- Zaraz wezwę ochronę. - grozi mi z uśmiechem zapewne myśląc, że mnie przestraszyła. Błędnie...

- A ja wezwę dla ciebie pogotowie, bo jeżeli nie wpuścisz mnie do tego samolotu to może się dla ciebie źle skończyć. - mówię przez zaciśnięte zęby schylając się w jej kierunku i chwytając jej głupi damski krawat.

- Proszę przypomnieć nazwisko. - mówi lekko przerażona nie odrywając wzroku od monitora.

- Johannson. - syczę poraz kolejny próbując jej poprostu nie zabić. Moja noga więcej nie postanie na tym lotnisku.

- Ah tak, jest. Mój błąd zapomniałam o drugim "n" w nazwisku. - tłumaczy się z głupim uśmiechem jakby jej słowa były zabawne.

- Słucham?! - krzyczę z niedowierzaniem szarpiąc swoją walizką.

- Miłego lotu życzę. - dodaje podając mi bilet i kierując w stronę odprawy. Ma kobieta szczęście, ponieważ już odliczałam sekundy do jej zgładzenia.

W pośpiechu udałam się w kierunku właściwej odprawy i oddałam swoją walizkę. Bardzo się cieszę, że mogę wkońcu odwiedzić rodzinne strony, ponieważ po całej tej historii z Kendall zamieszkałam w Nowym Yorku na stałe.
Wyjechałam, aby odpocząć, ale miasto spodobało mi się na tyle, że postanowiłam skończyć liceum i rozpocząć tam studia.

Od tego momentu bywam w Londynie tylko na święta. Harrego, Luka i Lea nie widziałam od dwóch lat...to dobrze, ponieważ nie umiałabym odwagi spojrzeć im w oczy. Zachowałam się wtedy...dziecinnie i jeszcze ten idiotyczny blog. A co do niego to nie potrafiłam go usunąć służy mi jako pamiętnik. Oczywiście osobiste posty które dodaje nie są publiczne...są tylko moje.

Gdy po tej całej walce udało mi się usiąść w samolocie odetchnełam z ulgą. Kiedy maszyna wzbiła się nad ziemię uśmiechnęłam się w stronę szyby.

Żegnaj Nowy York.

Witaj Londyn.

***

- Jeżeli jeszcze raz pana syn kopnie w mój fotel to nie ręczę za siebie. - warczę w stronę mężczyzny siedzącego za mną. Okej... zrobiłeś sobie dzieko, ale się nim kurwa teraz zajmij. Nie sztuka zrobić! Sztuka to wychować!

- To tylko dziecko. - broni chłopca ojciec, a ja posyłam mu wściekłe spojrzenie.

- A ja jestem tylko człowiekiem i kończy mi się cierpliwość do pańskiego bachora. - syczę przez zęby uśmiechając się sarkastycznie do tego małego dręczyciela.

To zdecydowanie nie jest mój dzień. Dosłownie wszystko wokół mnie ostro wkurwiało. Najpierw ten upośledzony babsztyl w kasie, który nie miał pojęcia jak napisać poprawnie moje nazwisko, a teraz ten natrętny bachor.
Naprawdę to nie mam nic do dzieci no ale kurwa... Dzisiaj dosłownie cały świat się na mnie uwziął. Nie pozwolę, aby cokolwiek zniszczyło mi te świąteczne wakacje.

Myśląc nad planami na przyszłe dwa tygodnie zasypiam kilka kilometrów nad ziemią.

***

- Proszę zapiąć pasy i przygotować się do lądowania. - oznajmia jedna ze stewardess, a ja oddycham z ulgą.

Wreszcie!

Po 15 minutach razem ze swoją walizką czekałam już na przyjazd taksówki. Oczywiście spóźniała się, bo jakże by inaczej?! Londynie...ulituj się nade mną!

Miały kolejne minuty, a taksówki jak nie było tak nie ma. Dodatkowo jest tak cholernie zimno, że w tym momencie mam ochotę łapać samolot do ciepłego Nowego Yorku. Czekając na tą cholerną taryfę obserwowałam sprawnie działające lotnisko w którym dwa lata temu wylałam litry łez razem z moją rodzicielką.

Pamiętam te głupie spojrzenia skierowane w naszą stronę...

- Scarlett kochanie...co się stało? - szlocha moja mama podążając za mną w kierunku odprawy.

- Nic, poprostu muszę odpocząć. - odpowiadam próbując nie wybuchnąć płaczem.

- Chodzi o tego chłopaka? - pyta kiedy z jej oczu wydostają się kolejne krople łez.

- Mój samolot już jest. - oznajmiam pokazując ludzi udających się na pokład.

- Zostań. - błaga moja matka przytulając mnie mocno.

- Nie mogę. Przepraszam. - mówię półszeptem kiedy moje oczy stają się szkliste.

- Córciu...

- Kocham was. Dozobaczenia. - mówię kompletnie się rozsypując i ze spywającymi łzami udaje się w kierunku samolotu.

- Wsiada pani czy nie? - pyta kierowca małej, żółtej taksówki, a ja chwytając bagaż wchodzę do środka. - Gdzie jedziemy szefowo? - pyta mnie starszy mężczyzna, a ja delikatnie wzdycham i odwracam się w jego stronę.

- Do domu.

***

Po 30 minutowej podróży stałam pod drzwami domu rodzicow. Serce waliło mi jak szalone, ponieważ ostatnio widziałam ich na własne oczy dokładnie rok temu. Mimo to zarówno mama jak i tata dzwonią na mojego "skejpaja" conajmniej raz dziennie. Uważają się dzięki temu za wielce nowoczesnych, w rzeczywistości są setki lat za murzynami. Internet to dla nich pojęcie nieznane.

Przed wejściem biorę głęboki oddech i bez zbędnego pukania wchodzę do środka targając walizkę. Wydaję mi się, że mam prawo nie pukać...wkońcu to mój dom.

- Jest tu ktoś?! - krzyczę na cały głos stawiając walizkę obok schodów na piętro.

W przeciągu kilku sekund słyszę głośny pisk mojej rodzicielki, która zbiegając po schodach o mało nie wypada przez poręcz. To chyba znaczy, że się za mną stęskniła.

- Córcia! - krzyczy przez łzy wpadając w moje ramiona. Naprawdę dobrze ją mieć przy sobie.

- Cześć Mamo. - witam się z nią szerokim uśmiechem kiedy pojedyńcze łzy opuszczają moje oczy.

Nigdzie nie ma jak w domu.
Nawet w Nowym Yorku.

_________________________

Hejjjka!!
Wróciłam Bejbe!!

A teraz na poważnie....mam nadzieję, że kontynuacja Rebel nie będzie totalną klapą. Nie mam wogóle pomysłu na tą część...czyli jak na każde moje ff...całe życie na spontanie!

Rozdziały nie będą zbyt częste, a kiedy zacznie się nowy rok szkolny to już wogóle, ale postaram się.

Czaicie to!? Wakacje są!

Pozdrawiam xxx

Rebel 2 || H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz