Prawda

108 17 0
                                    

   Czarna okładka dziennika sama się zamyka. Kładę ołówek obok niego i poruszam chwilę nadgarstkiem. Dawno nie pisałem na papierze. W końcu szkołę zamknięto.

Drzwi trzęsą się od nagłego łomotu. Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że wszystko nadal jest w jednym kawałku, skoro Bérnat tu mieszka.

Nie czeka na moje "proszę". Myślę, że nawet nie jest potrzebne. Wchodzi raźnym krokiem do środka i rzuca na łóżko strzelbę.

Trafia mój bok i to dosyć boleśnie. Wydaję z siebie stęk i łapię za bolące miejsce.

- Nie jęcz, mięczaku. - Bérnat nie ma litości. - Wychodzę, a ty ze mną.

- Gdzie? - Patrzę na niego podejrzliwie. - I dlaczego ja?

- Po pierwsze trzeba kupić jedzeniem i inne rzeczy. Po drugie przenieść drewno, bo nie przetrwamy tutaj. Chyba że spalimy dom. A po trzecie jesteś jedynym mężczyzną, więc idziesz ze mną.

- A mój ojciec?

- On jest stary, więc mu odpuszczę.

Jestem pewien, że to nie spodobało by się ojcu. Nie pozostało mi nic innego, jak podnieść się i pójść za Bérnatem.

- Wiesz w ogóle, jak się z tego strzela? - pyta, gdy jesteśmy przed domem.

Kręcę głową. Wzdycha i krok po kroku pokazuje mi, jak użyć strzelby. Pakuje do niej zwykły nabój i każe mi strzelić na próbę. Muszę przyznać, że poszło mi nieźle. Pewnie bym zginął, ale przynajmniej pięknie strzelając.

- Za wolno. I trzymaj równowagę. - Po raz kolejny Bérnat nie docenia mojego strzeleckiego kunsztu. - Masz swojego Glocka?

Wyjmuję pistolet z kieszeni płaszcza i podaję mu. Wymienia naboje i oddaje go z powrotem.

- Skąd masz srebrne kule? - pytam.

- Hę? Ach, widzisz martwy wilk to dobry wilk. Można go wymienić na kilka przydatnych rzeczy. Załatwię ci jeszcze jakąś kaburę na pistolet. Jeszcze postrzelisz sobie co nieco.

Gwałtownie zamyka usta i wyciąga rękę na wysokość mojej klatki. Kładzie palec na ustach i kręci delikatnie głową, wskazując coś w oddali.

Przed nami stoi wilk. Niestety nie zwykły leśny wilk. Bestia. Nie tak wielka jak niedźwiedź, ale większa niż szczenię, które postrzeliłem. Pewnie samica.

Jej futro jest rude. Błyszczy w słońcu. Oczy ma jak wszystkie bestie - czerwone.

Nie atakuje nas, ani nie ucieka. Po prostu stoi. Nawet nie jestem pewien, czy nas widzi. To był ułamek sekundy, kiedy to zrobiła.

Zaczyna się dziwnie wić. Jej ciało szarpią konwulsje. Nie możemy uciec, bo by nas zauważyła. Plecy wilka wyginają się nienaturalnie, jakby kości chciały przebić skórę.

Futro... Nie ma futra. Ani czerwonych oczu, ani pazurów, ani kłów, ani wilka...

Na jego miejscu kuca skulona kobieta. Rude włosy opadają na jej nagie ciało, które jeszcze się prostuje. Wszystko wokół zamiera oprócz jej poruszającej się klatki piersiowej.

Odwraca twarz w naszą stronę. Jej spłoszone, zielone oczy patrzą prosto w moje. To spojrzenie mnie elektryzuje. Nie mogę się ruszyć. Albo nie chcę.

Jestem zdolny jedynie do stania i gapienia się. Dopiero Bérnat szarpie moje ramię i odciąga w drugą stronę. Patrzę na swoje drżące dłonie.

- Wilkołak - szepczę.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz