Przyjaciel...?

54 11 0
                                    

   W nocy nie śpię, więc George tym razem nie budzi mnie, gdy wchodzi do mojego pokoju.

- Coś się stało, Vince?

Gorączkowo wywracam wszystkie szuflady, pościel i materac. W pokoju powoli robi się bałagan.

- Nie ma go - mówię panicznie. 

- Spokojnie. - George podchodzi do mnie. - Czego nie ma?

- Dziennika. - Schylam się pod łóżko. Pusto. - Oddałem go doktorowi Nikolaiowi na czas badań. A potem... Potem nie wiem, co się z nim stało. Myślałem, że zostawi go tutaj, ale nie ma go.

George robi skwaszoną minę. Kładzie dłoń na moim ramieniu w uspokajającym geście.

- Chodzi ci o takiej wielkości notes. - Pokazuje rękami prostokąt trochę mniejszy niż zwykły zeszyt. - Czarny i zapisany czarnym długopisem?

- Tak - mówię zaskoczony. - Widziałeś go?

George kiwa głową. Po jego minie wnioskuję, że odpowiedź mi się nie spodoba.

- Doktor Stephen go ma.

Klnę i opadam na krzesło. Jak mam go odzyskać? Gdy się o niego upomnę, Stephen może się domyślić, że ktoś mnie o tym poinformował. Paskudna sytuacja. 

- Nie możesz go dla mnie wykraść, prawda?

Widzę, jak się waha. Przygryza dolną wargę i ucieka wzrokiem w bok.

- Noo... Właściwie mógłbym spróbować. Wiem, że doktor chce go skopiować.

To niedobrze. Jeśli skopiuje cały dziennik, będzie miał informacje o Mátyásie, rodzicach i rzeczach, które mógłby wykorzystać przeciwko mnie. 

- Przepraszam - mówię. - Nie powinienem w ogóle pytać. To duże ryzyko. 

- A może sam go weźmiesz?

Podnoszę głowę. Tym razem patrzy prosto w moje oczy. Kiwam głową z namysłem.

- Niby jak? Nigdy mi nie pozwoli odejść podczas badań dalej niż na wyciągnięcie ręki któregoś z żołnierzy.

- No dobrze. Mam klucz do twojego pokoju. I znam strażników, więc... Musielibyśmy wyłączyć kamery. Gabinet Stephena jest niedaleko twojego pokoju. Więc jak? Mogę to wszystko załatwić na jutrzejszą noc. 

- Dobrze. Dziękuję, George. Naprawdę ci dziękuję. 

- Nie ma za co. - Mruga do mnie i opuszcza pokój. 

Zostaję sam. Sprzątam bałagan, który zrobiłem. Nie wiem, która godzina, bo nie ma tutaj zegara. A jaki mamy dzisiaj dzień? Nie pamiętam; zgubiłem się w liczeniu.

Może i pokój nie wygrałby konkursu na najczystsze pomieszczenie roku dwa tysiące dwudziestego ósmego, ale na pewno jest tu trochę bardziej ogarnięte niż podczas wizyty George'a. 

Siadam na łóżku i nachylam się do stolika nocnego, żeby zgasić lampkę. Na ile mogę mu ufać? Czy to wszystko to podstęp, który ma uśpić moją czujność? A może jakiś test potrzebny do badań? 

Myśli biegają po mojej głowie, robiąc sobie chaotyczny maraton beznadziejności, bólu i zmęczenia. Kładę się na bok twarzą do ściany i zamykam oczy z nadzieją, że uda mi się szybko zasnąć. 

George wydawał się szczery. W przeciwieństwie do Stephena czuję, że mogę mu zaufać. Nie podobają mi się metody, których używa lekarz. Owszem, wyleczenie chorych to szlachetny cel, ale czy cel uświęca środki? Być może. Ale co uświęca cel? Na to pytanie bunt odpowiada: środki.*

Zaczyna się conocne wycie. Już tak bardzo mi nie przeszkadza. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Jest niemal jak kołysanka. Czuję, że powoli zasypiam.

Chciałbym już wrócić do domu.

*Słowa od "czy cel..." to cytat Alberta Camusa z "Człowiek Zbuntowany".

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz