Kurz i krew

118 16 0
                                    

   Słońce oblewa nasze osiedle. Jego złote promienie spadają kaskadami na trupy.

Tak, trupy, bo to one leżą na ulicy, chodniku i trawnikach. Ludzie, którzy wyszli z domów albo w ogóle nie zdążyli do nich wejść.

Bérnat pochyla się nad każdym z nich, żeby zobaczyć, czy na pewno nie żyją. Całe szczęście, że Mát został w domu.

Odór śmierci godzi w moje nozdrza. Ten zapach... Nigdy go nie zapomnę. Towarzyszył mi jeszcze długo. O wiele za długo.

Pomagam Bérnatowi i kładę dwa palce do zimnej szyi sztywnego człowieka.

To mężczyzna. Nie jest stary ani pierwszej młodości. Wygląda na około trzydzieści lat, góra czterdzieści.

Leży z rozłożonymi rękami, jakby chciał objąć cały świat. Sine od mrozu usta będą milczeć na zawsze, a szklane oczy nic nie zobaczą.

- Ej, dzieciaku! Liczysz, że facet z dziurą w brzuchu nagle wstanie i się przywita?!

Patrzę w lewo. Bérnat ma rację. Z okolic brzucha zieje wielka czerwona dziura. Wygląda na to, że nie ma wnętrzności.

Odsuwam palce, które i tak nic nie wyczuły. Chcę wstać, gdy moją uwagę przykuwa mały czarny prostokąt.

Odchylam delikatnie rąbek kurtki trupa i moim oczom ukazuje się ciemny notesik.

Wiem, że to nieładnie kraść. Nawet trupom. Nie jestem żadną hieną cmentarną ani złodziejem, ale w tej chwili nie myślę racjonalnie.

Po prostu go biorę. Kremowe kartki są czyste i niezapisane. Żadnych notatek, wpisów, podpisów. Wkładam notes do kieszeni płaszcza.

- Co ty tam robisz, dzieciaku!?

Gdy Bérnat huczy nad moich uchem, podskakuję. Efekt wygląda tak, że nadziałem się policzkiem na jego strzelbę. Kolejny siniak i tak nie zrobi mi różnicy.

Patrzę na jego twarz. Wpatruje się we mnie intensywnym wzrokiem pełnym podejrzliwości. On wie, a ja wiem, że on wie. Żaden z nas się nie odzywa. Nie wspomniał o tym już nigdy.

Wstaję i rozglądam się po okolicy. Trupów nie ma szczególnie dużo, ale te które leżą wyglądają okropnie.

Nie twierdzę, że martwi ludzie są szczególnie piękni, ale ci są zmasakrowani. Nie da się użyć innego słowa. Wnętrzności na wierzchu, pocięte twarze, krew, flaki.

Żadnych wilczych trupów.

O godzinie siódmej przyjeżdżają służby ratownicze. Pogotowie, policja i dziwny służbowy samochód.

Zaczyna się bieganina, zadawanie pytań i szczegółowe inspekcje okolicy.

W większości sąsiedzi są cali. Zabarykadowani w piwnicach albo swoich domach.

Nasz był najbliżej drogi, więc pierwsza fala bestii zaatakowała właśnie tam. Kolejne domki były coraz mniej zniszczone.

Siedzimy ściśnięci na jednej kanapie. Bérnat stoi obok, bo się nie zmieścił. Czeka nas długi dzień.

- Opowiedz mi wszystko jeszcze raz - prosi policjant.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz