Wycie i lęki

121 17 0
                                    

   Głowa Mátyasa na moich kolanach. Jego brązowe loki rozsypane na moich dżinsach. Obok niespokojna matka, której drżą ręce i ojciec z zaciśniętymi ustami. Tak wyglądała nasza kanapa o czwartej nad ranem.

Tylko Bérnat chodzi po całym domu, sprawdzając rolety i wyglądając przez judasza. Co jakiś czas informuje nas, że wszystko w porządku. Potężna strzelba zwisa mu luźno u boku. 

Nie mogę powiedzieć, że się nie boję, ale z Bérnatem u boku wszystko jest łatwiejsze. Obecność ogromnego drwala i świadomość, że jest w stanie zabić to cholerstwo, dodaje mi otuchy. Poza tym wielki koleś z równie wielką strzelbą zawsze się przyda.

Młody zaczyna się wiercić niespokojnie i zajmuje wygodniejszą pozycję. Wygodniejszą dla niego oczywiście. W pierwszej chwili, gdy zasnął, chciałem go zanieść do łóżka, ale potem stwierdziłem, że nie będę go budził. Poza tym wolałem, żeby był przy mnie. 

Około godziny wpół do piątej w naszej okolicy cisza zostaje rozbita przez wycie. Roztrzaskuje się jak szkło uderzone przez kamień. Strzępione głosy wdzierają się do naszych uszu, ranią je i przebijają czaszki. To jest takie właśnie wycie.

Zaczyna się od tego. Po chwili dołącza dźwięk rozbijanych okien. Krzyki ludzi. Więcej wycia. 

Ściskam mocniej Máta, który wpatruje się we mnie jeszcze nie do końca rozbudzony. Bérnat podchodzi w stronę zachodniego okna i staje na wprost niego. Coś potężnego musiało w nie uderzyć, ponieważ roleta wygięła się nieznacznie. 

Kolejny huk i jeszcze jeden, jeszcze i znowu. Dopóki pazury nie wpuszczają księżycowego światła do naszego salonu.

Dzisiaj jest pełnia. Wiem to bardzo dobrze. Okrągła tarcza księżyca, która mieni się srebrnym blaskiem. Uśmiecha się szyderczo w naszą stronę. Nawet natura nam nie sprzyja.

Już po chwili srebro zasłania biel wilczych kłów. Bérnat rzuca im wyzwanie.

- Tylko spróbujcie tu wejść, wy małe skurwysyny. 

Ujmuje strzelbę i celuje w okno. Czeka. Mięśnie jego ramion są napięte do granic możliwości. Mam wrażenie, że jego koszula za chwilę pęknie. 

- Na co czekasz?! - wydziera się ojciec. - Strzelaj!

- Nie rozbiły okna. Jeśli strzelę, to może dostać się ich tu więcej.

- Bzdura! - Ręce ojca zaczynają się trząść. Przez chwilę mam wrażenie, że wyrwie strzelbę Bérnatowi i sam strzeli. - Przebiły zasłony. Co im stoi na przeszkodzie w rozbiciu okien?

Bérnat nie zastanawia się dłużej. Odrzut zmusza go do zrobienia kroku w tył. Odgłos rozbijanej szyby, strzałów i wilczych jęków tworzy groteskową kakofonię dźwięków.

Mátyás desperacko czepia się mojego rękawa. Wtula się tak, że jego uszy są zakryte. Wśród tego hałasu słyszę jego cichy szloch.

Na jednej bestii się nie kończy. Po niej wdzierają się następne, depcząc truchło swojego pobratymca.

Bérnat rzuca ojcu jeden ze swoich pistoletów. Spoglądam na torbę u jego stóp, zastanawiając się, co jeszcze w niej ma. 

Dwóch dorosłych mężczyzn nie jest w stanie pokonać stada wilków. Nie sami. Nie bestii.

Jeden z nich, o białej jak mleko sierści, skacze na Bérnata. To jest ułamek sekundy. Wyciągam Glocka i trafiam w jego serce. Zdążył zahaczyć o ramię wielkoluda.

Nie był to najlepszy pomysł, bo duch zwraca się ku nam. Jego krwawe ślepia wpatrują się w nas. Nie można inaczej określić tego odcieniu czerwieni. 

Stoimy w bezruchu. Ja, Mát, matka i biały wilk. Dystans między nami trwa w impasie. My chcemy uciec, on chce podejść. 

Patową sytuację przerywa strzał Bérnata. Kolejna szkarłatna plama rozlewa się po śnieżnej sierści. Wilk po prostu się odwraca i wyskakuje przez okno. Nie ma czasu, by się nad tym zastanawiać.

- Dalej, dzieciaku! To już dwa ostatnie! Rusz, kurwa, dupsko!

Wstaję i wystrzeliwuję cały magazynek w rudawobrązową bestię. Pada u moich stóp. Gdybym miał mniej kul albo chybił więcej razy, to by mnie dopadł.

Ojciec i Bérnat załatwili drugiego, siwego i dobili mojego. Widocznie rudy musiał być jeszcze szczeniakiem, skoro udało mi się aż tak go zranić.

Podchodzę do truchła i przyglądam mu się. Rzeczywiście rudy był mniejszy niż inne. 

Wilki, które stały przy oknie - a były tam cztery - odwracają się jak na sygnał i odbiegają. W tym samym momencie oblewają nas pierwsze promienie słońca.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz