Zwierzyna i łowca

154 21 1
                                    

- Tu wkładasz naboje. Robisz tak. Odbezpieczasz, ładujesz i naciskasz tutaj. Teraz ty, dzieciaku.

Przerośnięty drwal podaje mi Glocka. Wiem, jak się strzela, ale nie miałem nigdy broni w ręku. Ani nawet pozwolenia na nią. Jednak wolę się nie odzywać, bo facet jeszcze postanowiłby zademonstrować broń na mnie.

Pan Féjer - a raczej Bérnat, bo tak kazał nam do siebie mówić -  zaprowadził nas do swojego domu. Jest to mała betonowa chatka niedaleko lasu. Z okna widzę czubki drzew.

Trzeba przyznać, że jest to naprawdę przytulne miejsce. Na zewnątrz beton, wewnątrz drewno. W komiku podskakuje ogień, a na ścianach można podziwiać obrazy i fotografie dzikiej zwierzyny.

Mátyás siedzi przed kominkiem szczelnie otulony kocem. Wpatruje się tępo w ogień, trzymając w dłoniach kubek jeszcze parującej herbaty.

Truchło wilka zanieśliśmy na rozkaz Bérnata do schowka. Powiedział, że później zdejmie skórę, a mięso sprzeda. Nie wiem komu i raczej nie chcę wiedzieć.

Wiem, że pójście z totalnie obcym kolesiem z pokaźną spluwą do jego domu na uboczu nie było najlepszym pomysłem, ale nie miałem wyboru. Byłem między niedźwiedzimi wilkami a Bérnatem.

Powtarzam jego wcześniejsze ruchy. Godziny spędzone na expieniu w strzelankach wreszcie się przydały. Bérnat nie docenia mojego CS'owego kunsztu i tylko drapie swoją wielką brodę. Oddaję mu pistolet.

- Nie. - Macha ręką. - Jest twój. Nie wiadomo, co się tutaj szykuje, ale lepiej noś to przy sobie. Nie podoba mi się to wszystko.

Zabezpieczam Glocka i podchodzę do Máta. Skulił się pod kocem tak, że ledwo go widać. Kładę rękę na jego plecach.

- I jak, młody? - To jedno z tych głupszych pytań, bo z Mátem ewidentnie jest źle. Chcę go wciągnąć w rozmowę.

- Bardzo cię boli? - Przejeżdża palcem po opatrunku na twarzy, który założył mi Bérnat. Po tym jak adrenalina opuściła moje ciało, poczułem na twarzy wilcze kły. Ledwie ominęły oko.

- Nie jest źle. A ty? Na pewno nie jesteś ranny?

To pytanie zadałem mu już pewnie tysiąc razy, ale on tylko cierpliwie kręci głową. Przygląda się uważnie mojej twarzy, jakby coś go trapiło.

- Co jest, młody? Po prostu to z siebie wyrzuć.

- Czy zdejmą ci teraz twarz i założą nową?

Kącik moich ust drgają. Nie mam pojęcia, skąd dzieciak wziął ten pomysł, ale odpowiadam poważnym tonem.

- A co myślałeś? Mam chodzić z zepsutą twarzą?

- Co się stanie? A co jeśli ta twarz przejmie nad tobą władze i już nie będziesz Vincem?

Przerażenie w jego oczach i strach w głosie sprawiły, że parskam śmiechem. Mát początkowo marszczy brwi, a potem spogląda na mnie z urazą.

- To nie jest śmieszne. To bardzo poważna sprawa.

- Nikt nie będzie mi zdejmował twarzy. - Mierzwię jego włosy. - Tę będę miał do końca życia. Razem z blizną.

Mátyás robi smutną minę i spuszcza głowę.

- Czy to moja wina? - szlocha. - To przeze mnie przyszedł ten wilk, prawda? Byłem za głośno i on...

Przygarniam go do siebie i pozwalam wtulić się w moje ramię. Mát cicho szlocha.

- To nie twoja wina. Nic złego nie zrobiłeś. Powiem rodzicom, co się dzisiaj stało. Nie powinni cię puszczać do szkoły. Najważniejsze, że tobie nic nie jest.

Drwal stoi w progu pokoju. Przez ramię przerzucił strzelbę, którą zabił wilka. W drugiej ręce trzyma niedokończone piwo.

- Chodźcie, dzieciaki - huczy na nas. - Zaprowadzę was do domu.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz