Stary świat

57 11 0
                                    

- Schowajcie się tutaj. - Bérnat macha na nas ręką. 

Przykucam obok Nady za jakimś biurkiem. Pierwsza fala żołnierzy przebiega obok, nie zwracając na nas  uwagi zbyt zaabsorbowana wilkołakami. Druga grupa jest bardziej czujna. Rozgląda się na boki w biegu, ale też mijają biurko.

Dopiero trzecia przystaje. Jeden z nich opiera się o drewniany mebel. Chyba dowódca. 

- Rozejrzyjcie się, chłopaki. 

Kurczowo zaciska dłonie na karabinie. Drżą. Na mundurze ma węgierską flagę. 

- Idźcie - mówi cicho. 

Przytulam do siebie Glocka. Żołnierze rozeszli się i szukają uciekinierów. 

- No idźcie - powtarza. - Szybko. 

Odwraca się nieznacznie w naszą stronę. Spogląda na mnie i niby drapiąc się, pokazuje wyjście. Mrugam zaskoczony. 

Gestykulując, tłumaczę reszcie, co ma zrobić. Żołnierz patrzy na mnie. Na oko jesteśmy w tym samym wieku. 

Stoję, pilnując, żeby wszyscy wyszli bezpiecznie. Na przodzie idzie Bérnat. Czuję, że żołnierz nas obserwuje. 

- Dziękuję - mówię jak najciszej, nie patrząc na niego. Kątem oka widzę, jak kiwa głową. 

- Mogę iść z wami? 

Patrzę mu w oczy. Jest uzbrojony i wyszkolony, ale... pomógł nam. Macham na niego ręką, żeby szedł na końcu. W ten sposób może strzelić tylko do mnie i tym samym zaalarmuje resztę. W razie czego. 

- Kim jesteś? 

- Imre - przedstawia się. - Chcę wrócić do domu. Możemy sobie nawzajem pomóc. 

To dobry układ, jeśli jego intencje są szczere. To się okaże z czasem, a my nie mamy go wiele. 

Bérnat każe nam się schować w jakimś pokoju. Kolejny oddział przebiega w pośpiechu. W Bazie panuje chaos totalny. Gdzie jest Stephen? 

Imre kieruje lufę karabinu w dół. Czy byłby w stanie strzelić do dawnych przyjaciół? Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. To Nikolai.

- Możemy mu ufać. - Jego usta znajdują się na wysokości mojego ucha. - Znam go. Ręczę za niego.

Kiwam głową i zajmuję się obserwacją żołnierzy. Zatrzymali się niedaleko nas. Teraz nie możemy wyjść. 

Nada podchodzi do Nikolaia i przytula go. Coś szepczą do siebie. odwracam wzrok i podchodzę do Bérnata i Viktora. 

- Jeszcze troszkę - szepcze Vik. Jego włosy urosły i teraz pasemko jest w większości czerwone, ale na górze powoli pełznie czerń.

- Zaraz wyjdziemy stąd. - Kiwam głową. 

- Co potem? Gdzie będziemy bezpieczni? 

Zastanawiam się nad jego pytaniem. Czy w ogóle możemy czuć się bezpieczni? Podchodzi do nas Imre. 

- Znam takie miejsce - zaczyna nieśmiało. - Bez Baz i Azylów. Bez wilkołaków i wirusa.

Podaje mi kartkę z nagryzmolonymi słowami. Australia i jakieś miasto, którego nie znam. Poniżej jest adres.

- Mam tam przyjaciela. Da wam schronienie, jeśli powiecie, że was przysłałem. Na odwrocie napisałem krótki liścik w razie czego. 

- A ty? Gdzie idziesz? 

- Wezmę moją narzeczoną i pojedziemy gdzieś daleko.

Słyszę, że żołnierze odchodzą. Możemy teraz bezpiecznie wyjść na zewnątrz. Od drzwi dzieli nas krótki dystans. Pokonujemy go biegiem i nie napotykamy żadnego oporu.

Wychodzę pierwszy. Uderza we mnie zimne powietrze. Czuję łzy napływające mi do oczu. 

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz