Wszystko idzie niezgodnie z planem

88 18 1
                                    

   Już po godzinie zaczął padać śnieg. To nie jest jakiś żałosny puszek tylko porządna śnieżyca. Cholera.

Wyjmuję z plecaka sweter i zakładam pod kurtkę. Bérnat przystaje i zaczyna niecierpliwie tupać.

- Dzieciaku, szybciej. Nie chcę skończyć jako śniadanie wilkołaka.

To fajnie, bo ja też nie. Zgodnie z jego poleceniem staram się ubierać szybciej, ale nie mogę włożyć głowy.

- Czy oni na pewno są bezpieczni? - mamroczę przez materiał z nadzieją, że Bérnat mnie usłyszy.

- Raczej tak.

Ani trochę nie podoba mi się słowo raczej. Wolę mieć pewność, że moja rodzina jest bezpieczna. Jednak było za późno, żeby patrzeć w tył. Pozostało mi jedynie przeć na przód z nadzieją, że wszystko będzie dobrze.

Nic nie jest dobrze.

Śnieg pada i widocznie nie ma zamiaru przestać. Jedynym plusem jest to, że maskuje nasze ślady. Minusów jest o wiele więcej.

Przez śnieżną aurę widzę niewyraźnie. Nie mam pojęcia, jak znaleźć Nadę bez jakichś supermocy. Przydałyby się.

Drugą kwestią jest to, że właściwie nie mam pojęcia, co robię i gdzie idę. Myślałem, że wejdę do lasu, pokręcę się trochę i voilà! Jest Nada. To nie jest takie proste.

Bérnat chyba myśli, że wszystko ogarniam, więc idzie za mną, odzywając się od czasu do czasu. Ja zaś miałem nadzieję, że on nas poprowadzi, ale głupio teraz o to poprosić.

Najgorsze jednak są wilkołaki. Słyszę to ich nieustanne wycie. Mam wrażenie, że nie sypiają. Jest dzień, więc nie powinny wychodzić.

Czuję się głodny, zmęczony i bez energii, a na dodatek cały jestem mokry od roztopionego na mojej kurtce śniegu. Nie wytrzymuję i odwracam się do Bérnata.

- Nie wiem... - I tyle. Koniec. Po prostu się zacinam.

Bérnat najpierw mierzy mnie niepewnym wzrokiem. Potem chrząka kilka razy, jakby dawał mi czas na dokończenie.

- No dobra, dzieciaku. Czego nie wiesz?

- Ja... Nic nie wiem. - W tej właśnie chwili dociera do mnie bezsens tego. Rzucam wszytko, żeby błądzić na oślep, bo chcę ratować obcą dziewczynę, z którą zamieniłem raptem kilka zdań.

Bérnat chyba zrozumiał.

- Chcesz, żebym poprowadził? - Kiwam z ulgą głową. - Dobra, dzieciaku. Czekałem, aż to powiesz i przestaniemy błądzić na oślep.

- Widziałeś, że nie mam pojęcia, co robię? Dlaczego nie zrobiłeś nic wcześniej?

- Nie wiem. - Wzrusza ramionami i skręca w lewo.

Muszę przejść do wolnego truchtu, żeby go dogonić. Wygląda na to, że Bérnat jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.

- Stój, dzieciaku. - Jego wyciągnięta dłoń uderza mnie w pierś.

Spoglądam na jego twarz. Jest skupiony i czujny, ale w zupełnie przeciwny sposób niż Nada. Ona wydawała spłoszoną ofiarą, on wygląda jak czujny drapieżnik.

- Co się stało? - Staram się mówić jak najciszej, ale Bérnat i tak karci mnie spojrzeniem.

Kładzie palec na wargach i wskazuje gestem, żebym nasłuchiwał.

Uciszam się i postępuję zgodnie z jego poleceniem. Do moich uszu dociera cichy trzask pękającej gałązki. Odgłosów jest więcej i każdy wydaje się być coraz bliżej.

Moja ręka wędruje w stronę kabury z Glockiem. Uczyłem się strzelać w wolnych chwilach pod okiem Bérnata, więc w obiecałem sobie, że tym razem nie spudłuję.

Coś łapie mnie za rąbek kurtki z tyłu. Podskakuję i obracam się z wyciągniętą bronią. Całe szczęście, że nie zdążyłem strzelić.

- Vin? Gdzie byłeś? Cały czas cię szukałem.

Mátyás wpatruje się we mnie niezadowolonym wzrokiem.



CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz