Na progu wolności

59 11 0
                                    

   Stoję twarzą w twarz ze Stephenem. Celuje we mnie z pistoletu. Uśmiecha się.

- Już chcesz nas opuścić, Vince? Trochę szkoda. Myślałem, że się zakumplowaliśmy.

- Jesteś okropny. Nie masz sumienia? Jak możesz skazywać tych wszystkich ludzi na śmierć? Dla władzy? Dla idei? - wyrzucam wszystko z siebie na jednym tchu.

Stephen cmoka. Jego ręka nie opada. 

- Dla życia, Vince. Dla ludzkości. Dla moich dzieci i twoich dzieci. Pomyśl tylko. Coś, co pozwoli ci żyć po śmierci. Coś, co uczyni cię silniejszym, wytrzymalszym. Oczywiście są ofiary. Pod każdą potęgą leży stos trupów. 

- To obrzydliwe. Poświęcasz wszystko, żeby zbudować nową cywilizację. Ale cywilizację czego? Śmierci? 

- Nie rozumiesz. - Stephen kręci smutno głową. - A skoro nie rozumiesz, nie ma dla ciebie miejsca w nowym świecie.

Kula trafia w moje ramię. Upadam na kolana i łapię się za bolące miejsce. Podnoszę wzrok na Stephena. Nadal we mnie celuje. Podnoszę się ostrożnie. Ramię strasznie boli.

- Twój ruch, Vince.

- Nigdy ci się nie uda. To nierealne. Nie możesz budować niczego trwałego w ten sposób. To ci nie zwróci żony. Przestań, Stephen. Proszę, opamiętaj się.

Jego wyraz twarzy nie zmienia się. Palec na spuście drży lekko. Celuje prosto w moje serce.

Wystrzał jest głośny. Mam wrażenie, że głośniejszy niż poprzedni. Ciało pada z głuchym łomotem na ziemię. Bezwładne, we krwi. 

- George!

Opadam przy nim. Staram się zatamować ciemnoczerwony strumień, ale nie dam rady. Nie ocalę go. Widzę, jak życie w jego oczach traci blask.

- Uciekaj. - Łapie moją rękę. - Wypuść wilkołaki. Żółty guzik za szkłem otwiera... Otwiera wszystkie klatki. Uda wam się... wyjść spokojnie. Szybciej.

Ściska mnie mocno, a potem jego dłoń opada bezwładnie. Jego usta poruszają się w bezgłosnym "dziękuję". Tam, gdzie stąpam, cały czas kroczy za mną śmierć.

- George? - Zdaje się, że Stephen dopiero teraz go zauważył. na jego twarzy maluje się szok. - George?

Ktoś mnie ciągnie z tyłu. Nada szarpie moją kurtkę. Ciągnie w stronę otwartych drzwi do tajnego przejścia.

- Co tu się dzieje?

W korytarzu staje Nikolai. Patrzy najpierw na nas, potem na George'a i Stephena, a na końcu na Nadę.

- Papo! - W jej głosie jest ulga. Ledwo to do mnie dociera. - Chodź z nami. Szybko. Wyjaśnię ci wszystko po drodze.

- Stephen...?

- Chodź, papo!

Nikolai biegnie za nami. Wygląda na to, że dalej nic nie rozumie. Słowa Nady strzelają w niego, wyjaśniając wszytko. 

- On... Zginął za mnie... Przez mnie.

Stoimy znowu w Pokoju C. Nada ciągnie mnie do cel wilkołaków. Nikolai zatrzymuje ją i zostaje ze mną.

- To nie twoja wina, Vince. - Kładzie mi dłonie na ramionach. - Jesteś cudownym chłopcem z ideałami. George sam podjął decyzję. Ja też bym za ciebie umarł, Vince. Za ciebie warto.

- Nie - szepczę. - Nie chcę, żeby ktoś za mnie umierał. Niech pan tego nie robi. Proszę obiecać. Niech mi pan pozwoli umrzeć, gdy przyjdzie na to pora. 

- Za osiemdziesiąt lat, w otoczeniu dzieci, wnuków i prawnuków. Wtedy będzie twoja pora, Vince.

Nie mówi nic więcej, bo rozlega się alarm. Słyszę stąd, jak wszystkie kraty się podnoszą. Tupot nóg wilkołaków miesza się ze stukotem butów żołnierzy.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz