Niezgoda

78 15 0
                                    

   Nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. To nie miało być tak. Wszystko jest w rozsypce. Rodzice mnie zabiją, jeśli wcześniej nie zrobią tego wilkołaki.

Najgorsze jest to, że teraz muszę pilnować nie tylko siebie, ale też Máta. Bérnat stwierdził, że zaszliśmy za daleko i nie możemy wrócić, a ja nie zgodziłem się, żeby Mát wrócił sam.

- Jak wyszedłeś? Widziałem, jak Bérnat zamyka dom. System antywłamaniowy już schodził, gdy odchodziliśmy.

Mátyás nie wygląda na skruszonego. Albo przerażonego. Jest tylko zły, że nie poczekałem na niego.

- Okno było uchylone i zdążyłem się przecisnąć. A potem nie mogłem cię znaleźć.

Momentalnie dociera do mnie, że nie mamy zapasów na cztery osoby, a to oznacza, że musimy się streścić.

Nie mamy czasu na stanie i rozmyślanie. Wskazuję głową Bérnatowi, żeby ruszał. Idzie pierwszy, a ja pociągam delikatnie Máta za rękaw mojej kurtki, którą mu oddałem. 

- Zostaw - warczy i wyrywa się.

Obracam się zaskoczony, a on wpatruje się we mnie zirytowany.

- Ruszamy, Mát. - Odwracam się, nie oglądając więcej za siebie.

Słyszę jego kroki, gdy śnieg skrzypi pod jego butami. Zimno przenika przez mój sweter. Czuję jak włoski na rękach podnoszą się i dostaję gęsiej skórki. Nie pomyślałem o drugiej kurtce.

- Hej, Nada, szczeniaku!

Podskakuję, gdy Bérnat krzyczy. Przykłada ręce do ust i wydziera się jeszcze raz.

- Co ty robisz? - syczę, zatrzymując się. Mát robi to samo i zaczyna kopać pień pobliskiego drzewa. Biały puch spada naokoło niego.

- No wołam ją, a co? Pomóż mi. Nada!

Trochę śniegu spadła na moje ramiona. Wzdrygam się i strzepuję go.

- Jesteśmy w cholernym lesie pełnym wilkołaków, z nami jest Mát, a ty się wydzierasz. Równie dobrze możesz zacząć wypuszczać race i postawić wielkie znaki z napisem tu jesteśmy.

- Nie panikuj. - Bérnat macha ręką. - Jak chcesz ją znaleźć?

Otwieram usta i... Nic nie odpowiadam, bo nie mam pojęcia. Bérnat nachyla się do mnie. Mát kopie drzewo z całej siły.

- Właśnie. Nie masz pojęcia, co robić, prawda? Więc rób grzecznie, co ci mówię, dzieciaku, bo beze mnie błąkał byś się po tym lesie.

Kolejny puch spada na moje ramiona.

- Mát! - odwracam się do niego. Patrzy na mnie, a gdyby jego wzrok mógł zabijać, byłbym martwy.

Ignoruję to spojrzenie. Bérnat rusza dalej, więc chcąc nie chcąc, idę za nim. Za mną wlecze się Mát, który kopie śnieg.

Sweter lekko zmókł, więc odczuwam coraz większy chłód. Czuję jak to wszystko przenika, żeby dostać się do mojej skóry. Obejmuję się ramiona, chcąc choć trochę się ogrzać. Nie zadziałało.

Bérnat odwraca się i bez słowa podaje mi swoją kurtkę. Nie zdążyłem nawet zaprotestować, bo od razu rusza dalej. Ubieram w marszu za dużą kurtkę wdzięczny Bérnatowi.

Wszystko idzie nawet nieźle do momentu, w którym Mát zrywa się i odbiega między drzewa. Lekko zbacza z naszej trasy. Stoję skołowany, patrząc w stronę, w którą odbiegł

Gdy dochodzę mniej więcej do siebie, zaczynam biec za nim. Bérnat mnie wyprzedza, ale nadal nie widzę brata.

- Mátyás - krzyczę rozpaczliwie.

To nie może się tak skończyć.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz