Srebrne kraty

52 11 0
                                    

   George każe nam się schować za biurkiem w recepcji. Siadamy, opierając się plecami o drewno. To martwy punkt dla żołnierzy, więc możemy tu spokojnie siedzieć. Gorzej, gdybyśmy chcieli wyjść.

- Dobry wieczór, Duncan. - George podchodzi do sierżanta, który wcześniej pilnował mojego pokoju. - Ojciec kazał przekazać, że potrzebuje was w drugim laboratorium. Coś się stało, ale nie wiem co. 

Słyszę stukot butów żołnierzy, którzy odchodzą. Dwóch zostaje. Są odwróceni plecami do nas. George delikatnie pokazuje, żebyśmy weszli w korytarz lewej. 

Schylam się i jak najciszej idę tam. Żołnierze są zajęci George'em. Przykucam za skrzydłem drzwi. Za mną chowa się Viktor. Po nim wyrusza Bérnat.

Następuje na coś. Jakiś papierek, może coś innego. Wywołuje to hałas. Żołnierze chcą się odwrócić, a Bérnat jest jeszcze daleko od nas. 

George nagle krzyczy. Wskazuje coś za oknem. Żołnierze celują tam swoje karabiny.

- Co się stało? - pyta wyższy.

- Myślałem, że coś słyszałem. Wy nie? - Żołnierze kiwają głowami. - Może to coś na zewnątrz. Albo w celach. Pójdę sprawdzić.

- Pójdę z tobą. Nigdy nie wiadomo, co to mogło być.

George się śmieje i wyjmuje mały rewolwer z kieszeni. Bérnat kuca przy nas i cicho wzdycha.

- Nie trzeba. Poradzę sobie.

Żołnierz nie wygląda na przekonanego, ale nie protestuje. George idzie w naszą stronę i niby mimochodem przymyka drzwi. Daje nam znak gestem, żebyśmy się pospieszyli. 

Wchodzi tam, gdzie kiedyś była sala obrad. Chwilę szuka odpowiedniego klucza.

- Szybciej - szepczę.

W końcu trafia na ten właściwy i wpuszcza nas do środka. 

Wewnątrz nie wygląda to na salę naszego Parlamentu. Przypomina to więzienie. Wszędzie jest pełno krat. Ten pokój to labirynt cel. 

W środku siedzą ściśnięci ludzie albo wilkołaki. Niektórzy wyglądają źle. Poparzeni albo pogryzieni. W moje nozdrza uderza okropny zapach. 

Teraz musimy znaleźć Nadę. Może George będzie wiedział, gdzie ona jest. Ale czy możemy zostawić tutaj tych wszystkich ludzi?

- Dlaczego nie wyjdą? Są silniejsi od ludzi. Na pewno daliby radę zniszczyć te kraty. - Viktor wpatruje się z mętnym wzrokiem w George'a.

- Nie. - Kręci głową z obrzydzeniem. - Kraty są ze srebra. Widzisz. Niektórzy z nich są poparzeni. Nie dadzą rady dotykać ich na tyle długo, żeby je zniszczyć.

Idę przed siebie jak zahipnotyzowany. Czasami chciałbym, żeby to był tylko zły sen. 

Cele są ponumerowane. Idę w stronę tych najwyższych liczb i wołam cicho Nadę. Gdy już zrezygnowany chce wracać do reszty, odpowiada mi cichy głos. 

- Idź sobie. Nie wiem, czego chcesz, ale idź sobie. Jest późno. Daj mi chociaż chwilę pospać. 

Siedzi niemal na końcu. Sama. Wołam George'a i podchodzę do niej. 

- Nada. - Kucam tak, żeby nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. - To ja, Vince. Nie poznajesz mnie?

Jej wzrok jest lekko zamglony. Ma na sobie mnóstwo otarć - szczególnie na nadgarstkach, a jej oczy są podkrążone. Białe włosy potęgują efekt. 

- Vince - mówi cicho. Wreszcie skupia wzrok na mnie. - Vince Draskovitz. Wróciłeś. 

- Nigdzie nie szedłem. 

George podchodzi i otwiera celę. Nada nadal siedzi w środku. Wyciągam do niej dłoń. 

Wstaje powoli, ale nie łapie mojej ręki. Po prostu rzuca mi się na szyję i zaczyna łkać. Tulę ją do siebie. 

- Nigdzie nie szedłem. Czekałem na ciebie. 

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz