Stolica

70 10 0
                                    

   Widok jest przerażający. Byliśmy kiedyś tutaj na wakacjach. Pamiętam, że ten zamek zwiedzałem z rodzicami. Vajdahunyad - tak się nazywa. Wtedy wydawał mi się uroczy i klimatyczny.

- Vince? - Najpierw jest cichy głos Nady, a potem jej ręka na moim ramieniu. - Chcesz chusteczkę?

- Co? Nie.. - Szybkim ruchem wycieram łzy. Nawet nie wiedziałem, że lecą po moich policzkach.

 Gruzy. Tylko tyle z niego zostało. Kupa kamieni i pełno spalonego drewna. Wszystko co w nim było zostało zniszczone. 

- W centrum jest lepiej. Są tam Azyle, a przynajmniej wiem, że jest jeden w Zamku Królewskim. W Parlamencie są żołnierze i naukowcy. - Dołącza do nas Viktor. Mát, odkąd wyjechaliśmy po ataku wilkołaka-trupa, śpi.

- Tam było zoo - szepczę. - Chodźmy tam.

Viktor i Nada patrzą na siebie, ale wsiadają do auta bez słowa. Siadam w bagażniku i nie odzywam się. Moja stolica w ruinie. 

Zoo jest całkiem niedaleko. Naprzeciwko zamku. Wygląda niewiele lepiej. 

Wszystkie klatki i wybiegi są zniszczone. Kilka zwierząt chodzi luzem pomiędzy zaśnieżonymi alejkami. Słyszę trzaski i stukot, ale jest prawie pusto. Wszystko, co spotykam na swojej drodze, ucieka przede mną. Siadam zrezygnowany na połowie ławki. 

- Vince. Jedźmy stąd. Nie zatrzymujmy się nigdzie po drodze. Viktor mówi, że w centrum jest o wiele lepiej. - Nada przysiada się do mnie, ale ławka - a raczej to, co z niej zostało - jest na tyle mała, że musi siedzieć przyciśnięta do mnie. 

- Ja... Chciałem tylko się upewnić. Przepraszam. - Chowam twarz w dłoniach. Nie chcę, żeby teraz na mnie patrzała.

Powinienem jednak wziąć pod uwagę, że jest to Nada Agapova i nie odpuści tak łatwo, gdy coś sobie postanowi. Kładzie głowę na moim ramieniu i przez chwilę tak siedzimy. Żadne z nas się nie odzywa, ale jej obecność jest kojąca. 

Bez słowa podnoszę się i idziemy w stronę jeepa i Viktora. Stoi oparty o bok auta. 

- Więc teraz możemy jechać do Parlamentu. - Opieram skroń o chłodną szybę auta. 

- Do Parlamentu? - Viktor marszczy brwi. - Mieliśmy jechać do Zamku Królewskiego. Przecież tam jest Azyl.

Zapomniałem, że nie wie o Nadzie i Mátyásie. Zerkam na nią, a ona nieznacznie kiwa głową. Opowiadam Viktorowi wszystko od pierwszego spotkania z Agapovą. Na początku jest zdziwiony, potem zniesmaczony, a na koniec na jego twarzy pojawia się mieszanina strachu i nieufności. Widzę, jak odruchowo sięga po Walthera. Wyciągam swojego.

- Nie możesz zrobić im krzywdy, Viktor. Obiecaj mi to. Będę cię obserwował.

- Ty będziesz obserwował mnie?! - Patrzy na mnie z niedowierzaniem. - To ty się zadajesz z... z nimi. Z bestiami, wilkołakami, wrogami ludzi! Chcesz do mnie strzelić? Proszę bardzo. 

Upuszcza pistolet i rozkłada ręce. Wzdycham i wkładam swój do kabury. 

- Wiesz, że bym tego nie zrobił. Ona jest taka sama jak my, Viktor. Spójrz na nią, spójrz na Máta. Ich da się uratować. To nie są bezmyślne bestie, maszyny do zabijania. 

Viktor powoli kieruje wzrok na Nadę, która stoi nieruchomo. Pierwszy raz od kilkunastu dni znowu wygląda, jakby chciała uciec. Spłoszona, zastraszona zwierzyna. Och, Nado, przepraszam.

Viktor pada na kolana i łapie się za brzuch. Jego ciało się trzęsie. Wygląda, jakby było mu niedobrze.

- Za... Zabiłem kiedyś jednego. Zamordowałem człowieka.

Zakrywa usta dłonią. Po jego policzku ciekną pojedyncze łzy. Kucam przy nim. 

- Ja też, Viktor. Ja też.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz