Wysypisko

75 13 2
                                    

   Mátyás słania się na nogach. Widzę, że ledwo idzie. Oddaję Nadzie plecak i biorę brata na barana.

Zrównuję się z Bérnatem. Idzie sztywny, patrząc przed siebie. Czuję, jak głowa Mátyasa opada bezwładnej na moje ramię. Chyba zasnął. Staram się iść tak, by nie kołysać nim za bardzo.

- Skąd wiedziałeś, że to go nie zabije?

Patrzy na mnie tylko przez chwilę. Potem wzdycha ciężko.

- Nie wiedziałem - odpowiada. - Zmieniłem naboje w strzelbie na te zwykłe, ale nie miałem pojęcia, czy to zadziała.

- Ale dlaczego akurat strzelba?

Nada marszczy brwi. Przysłuchuje się nam z lekkim zaciekawieniem, ale nie włącza się do dyskusji.

- Rzuciłeś w niego kamykiem, bo myślałeś o ataku wilka, nie? No więc pomyślałem, że moja strzelba też może mu się z tym kojarzyć. W końcu uratowałem cię wtedy, dzieciaku.

- Dziękuję - mówię cicho, wpatrując się w swoje stopy.

- Co tam mamroczesz?

- Ja też - wyjąkuje Nada, a na jej policzkach wykwita czerwony rumieniec. - Dziękuję.

Patrzy na Bérnata i na mnie, czekając na naszą reakcję, jakby bała się, że zaraz ją wyśmiejemy.

- Przestań, dzieciaku. I ty, szczeniaku, też - mówi Bérnat. Widzę, że nasza wylewność go peszy, więc nie wracam do tematu.

Nada poprawia paski plecaka, a potem wyciąga ręce przed siebie. Ja też czuję delikatne zmęczenie. Mięśnie lekko mnie palą, a muszę jeszcze uważać, żeby Mát nie spadł.

- Długo ostatnio śpi. - Zerkam na Nadę. - To też jakaś Faza?

Chwilę duma, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Potem kiwa powoli głową, ale jeszcze nie do końca pewna.

- Myślę, że tak. Ciężko mi coś sobie przypomnieć, ale - mówi powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Pamiętam, że po tym jak mnie postrzeliłeś...

Urywa i milknie. Właściwie jestem bardzo ciekawy, jak to wszystko wygląda. Czekam, aż dokończy, ale ona dalej się nie odzywa.

- Co się działo? - Staram się, żeby moje pytanie nie było nachalne.

Drzewa się przerzedzają. W oddali widzę jakieś pagórki i drogę. Musimy być blisko. Chyba.

- No... Czułam się strasznie senna i potrafiłam usiąść na chwilę, a sekundę później już spać. Z tego, co udało mi się ustalić, czasami spałam cały dzień.

Właśnie dotarłem do Fazy Sześć B - tak ją nazwałem.

Wychodzimy wreszcie z lasu. Oślepia mnie słońce, którego teraz nie zasłaniają żadne drzewa.

Przed nami jest szosa, a dalej to, co wziąłem za pagórki. Teraz okazuje się wielkimi stertami śmieci.

- Przyszliśmy na wysypisko? - Obracam się do Bérnata. Nada wydaje się równie zdziwiona.

- Po prostu chodźcie za mną - mówi z nieodgadnioną miną.

Więc idziemy za nim. Poprowadzi nas przez ulicę. Odruchowo rozglądam się, żeby zobaczyć, czy nic nie jedzie. Ale droga pozostaje pusta.

Śmieci ciągną się dużo dalej niż sięgałem wzrokiem. Bérnat podchodzi do dziewiątego pagórka, a potem gwałtownie skręca i znika.

Stoję niepewnie, a Nada za mną. Po chwili wychyla się głową z postrzępioną brodą.

- Idziecie, dzieciaki?

Podchodzę w jego stronę. Między pagórkami jest wciśnięty niewielki kawałek metalu. Teraz Bérnat odsuwa te prowizoryczne drzwi. Wchodzę za nim do środka.

Odór śmieci pali moje nozdrza. Czuję, jak niedawno zjedzony obiad podchodzi mi do gardła. Mátyás porusza się niespokojnie i zaczyna się rozglądać. Chyba go obudziłem.

Gdy minęliśmy drogę ze śmieciami po bokach, widzę coś, czego się tutaj nie spodziewałem.

- Witajcie na Czarnym Rynku w naszym skromnym miasteczku - mówi Bérnat, rozkładając ręce w geście powitania.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz