Wyruszam

83 14 2
                                    

   Patrzę na pomiętą kartkę na łóżku. Krzywo nabazgrane litery krzyczą w moją stronę. Twoja wina.

Odwracam pośpiesznie głowę i sprawdzam jeszcze raz plecak. Jestem pewny, że wszystko spakowałem. Jedzenie, Glocka, zapas kul, ubrania, mój dziennik i pamiętnik Nady. Mogę iść.

Mam wrażenie, że schody skrzypią bardziej niż zwykle. Niedługo będzie świtać, ale wszyscy śpią. W normalnych okolicznościach wymknąłbym się w nocy, ale teraz to zbyt ryzykowne.

Udaje mi się dotrzeć na dół. Żadna głowa nie wygląda na korytarz. Drzwi są tuż tuż. Jeszcze troszkę i wyjdę.

- Nie za wcześnie na wycieczki, dzieciaku?

Cholera.

- Ja... Chciałem, hm... Iść na spacer. - Sam muszę przyznać, że nie brzmi to zbyt przekonująco.

- Spacerków ci się zachciało, co? A w plecaczku masz jedzenie na piknik?

No dobra. Chyba jednak nie uda mi się go nabrać, ale kto powiedział, że nie mogę próbować?

- Broń. Przecież wszyscy wiemy, że tam są wilkołaki. Chcę poczuć się bezpieczny.

- Dlaczego chcesz jej szukać? To wilkołak, z którym prawie nie rozmawiałeś. Poradzi sobie sama. Tak jak wszystkie inne.

- Myślisz się. Ona jest inna.

Bérnat krzywi się. Staje mi na drodze tak, żebym nie mógł dostać się do drzwi.

- Daruj sobie, dzieciaku. Zakochanie to piekny stan, ale nie bądź ślepy przez to. Ona jest wilkołakiem. Kapiszi?

- Nie rozumiesz. - Wiem, że chce mi przerwać, ale nie pozwalam mu. - Ona jest inna. Ma w sobie trochę człowieczeństwa nawet jako wilkołak. Wtedy, gdy zaatakowały mój dom, Nada też tam była. Postrzeliłem ją, pamiętam. Wiem, że była ranna, ale każdy inny wilkołak zabiłby mnie, nawet gdyby sam miał umrzeć. A ona nas zostawiła. Uciekła. Tak samo ostatnio. Nie zrobiła mi krzywdy, ale wybiegła do lasu.

Bérnat nadal nie wygląda na przekonanego. Odchrząka i patrzy w bok.

- Możesz iść, ale tylko ze mną. I pod jednym warunkiem. Oddamy ją żołnierzom.

Teraz mnie zaskoczył, ale nie podobają mi się jego warunki. Szczególnie ten drugi.

- Słuchaj! Nie możemy jej tak po prostu oddać...

- Zamilcz! Albo ją oddamy albo zamknę cię w pokoju. Ona jest niebezpieczna, a tak może się przyczynić do uratowania pozostałych chorych ludzi.

Niechętnie kiwam głową. To, co mówi, ma sens. I tak postanowiłem, że najpierw spytam ją o zgodę.

- A co z Mátem? I rodzicami? Chcesz ich tu zostawić samych? Przecież w razie ataku nie dadzą sobie rady.

- Ten dom, to prawdziwa forteca. - Poklepuje ścianę. - Żaden z tych sukinsynów tu nie wejdzie. Obiecuję ci to. Zostań tu, przyjdę do ciebie za pięć minut.

W tym samym momencie, gdy kończy mówić, coś czepia się mojej nogi.

- Vin. - Głos Máta jest zaspany tak samo jak on. - Zostawiasz nas?

Kucam i przygarniam go do siebie. Krótkie kosmyki łaskoczą moje obojczyki.

- Kocham cię, Mát. Pamiętaj o tym. Nigdy bym cię nie zostawił. Niedługo wrócę, dobra?

Gdy się odsuwam, widzę, że jego oczy zaszły łzami, ale gdzieś głęboko dostrzegam iskierki złości. Ocieram jedną zagubioną łzę i całuję go w czoło.

- Idziemy, dzieciaku.

Wychodzę za Bérnatem, machając Mátyásowi. Mój towarzysz zarzuca plecak na ramię i wciska guzik na małym pilocie.

Srebrne rolety zaczynają się spuszczać, a na drzwi opada zasłona. Wygląda to na solidniejsze zabezpieczenia niż nasze.

- Są metalowe. Jedzenia i drewna  starczy na miesiąc. Zostawiłem im liścik, zapasowego pilota i trochę broni w razie czego. Możemy iść.

Odwracam się, zostawiając za sobą, jeszcze nie do końca spuszczone, rolety. Odchodzę z nadzieją, że tutaj wrócę.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz