Zgroza

106 16 0
                                    

Żelazny uścisk Bérnata nie zelżał, mimo że jesteśmy już daleko. Wychodzimy z lasu i świt oblewa nasze twarze.

- Kurwa - mówi i zgina się w pół, nie puszczając mnie. - Co za gówno.

Ma całkowitą rację. Opieram się o najbliższe drzewo i przeczesuję nerwowo włosy.

- To było... - Mój głos drży. Tak samo jak ręce i kolana. - To nie mogło być prawdziwe.

Ale było. To nie jest zły sen. Wilkołaki... Brałem pod uwagę różne scenariusze, ale nie to. Nigdy w życiu, bym nie przypuszczał, że przyjdzie mi walczyć z wilkołakami.

Nagle mnie zemdliło, gdy przypomniałem sobie atak watahy. Zastrzeliłem tego szczeniaka. A to oznaczało, że on musiał być tylko dzieckiem jak Mát.

- Bérnat? - Przełykam głośno ślinę. - Czy my walczyliśmy wcześniej z nimi? W sensie z wilkołakami?

- Tak, dzieciaku. - Jego oczy są szeroko rozwarte.

Nie wiem, kiedy z moich ust wydobywa się krzyk. Bérnat gwałtownie wstaje i kładzie dłonie na moich ramionach. Potrząsa mną gwałtownie.

- Ogarnij się, dzieciaku. - Bierze głęboki wdech. - Szliśmy po zapasy, pamiętasz? Nie pozwolę, żeby jakiś wilkocoś sprawił, że zdechniemy z głodu.

Kiwam głową i idę za nim.

Miasto to ruina. Puste ulice zieją zgrozą. Niektóre budynki to zwykły gruz. Inne noszą ślady pożarów. Dlaczego o tym nie mówią w wiadomościach?

Postąpiłem naprzód. Kamienie chrzęszczą pod moimi stopami. Ruszam w stronę sklepu.

Drzwi wiszą na jedynym zawiasie. Szyba jest pęknięta. Gdzieś obok mnie przemyka jakiś mężczyzna.

- Poczekaj! - krzyczę za nim. Zatrzymuje się i spogląda przerażony, ściskając bochenek chleba.

- Nie zabijaj mnie, proszę. Mam rodzinę. Małą córeczkę. Dam ci, co chcesz tylko pozwól mi do nich wrócić.

Klęczy i podnosi ręce do góry, łkając. Przez chwilę nie wiem, jak się zachować.

- Nie chcę cię zabić. Nie jestem nimi. - Mężczyzna rzuca mi sceptyczne spojrzenie. - Naprawdę. Też uciekam. Przyszedłem po jedzenie.

Warga mężczyzny drży. Wskazuje ręką sklep, do którego chciałem wejść.

- Tam jeszcze coś zostało.

Wchodzę do środka, omijając przewrócone regały. biorę leżący nieopodal kosz i zaczynam pakować długoterminowe produkty.

Gdy kończę, na zewnątrz czeka na mnie Bérnat. Stoi z czterema siatkami. Po mężczyźnie nie ma śladu.

- Nie ma go już?

- Kogo? - Łypie na mnie podejrzliwie.

- Nieważne. Wracamy?

- Jeszcze srebro.

Prostuje się i rusza do jubilera. Tutaj też jest pusto. Sklep nie wygląda tak okropnie jak spożywczy. Więcej towaru zostało na swoim miejscu. Mimo to i tak szyby są porozbijane, a na podłodze leży góry szkła.

Bétnat stoi kilka minut, uważnie oglądając każdy srebrny łup. Gdy skończył, mogliśmy wreszcie wrócić.

Tym razem jesteśmy czujniejszy. W lesie panuje głucha cisza. Na szczęście wychodzimy z niego cali. Przerażeni i zestresowani, ale cali.

Bérnat zostaje na zewnątrz i rąbie drewno na opał. Zostawiam zakupy gdzieś w kuchni i ruszam na górę. Wita mnie czujne spojrzenie lodowych oczu Nady. Tym razem nie zwracam na nią szczególnej uwagi.

Odpalam pośpiesznie tableta i zaczynam szukać wiadomości, które wcześniej przejrzałem pobieżnie. Potwierdzają to, co widziałem.

Wilkołaki są prawdziwe.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz