Rewolucja w ewolucji

82 14 0
                                    

   Biorę ciało Mátyása na ręce. Plama krwi jest widoczna na jego skórze, ale nie mogę znaleźć rany.

Wyjmuję z plecaka swoje najbardziej obcisłe ubrania i ubieram go.

Bérnat klepie mnie w ramię, a ja jeszcze raz kładę dłoń na małej klatce piersiowej mojego brata. Mógłbym słuchać bicia jego serca przez cały dzień.

- Co teraz? Z Mátyásem? - Zerkam na Nadę.

Odchrząka i przestępuje z nogi na nogę. Wszyscy wyglądają na zmęczonych, a ubranie Nady jest obryzgane krwią. Nie jej.

- Pamiętam, że jak się ocknęłam to było mi zimno. I chciało mi się sikać. Najpierw poszukałam jakiejś toalety, ale nie było nic w pobliżu, więc... - Wyłączam się na moment, przytakując od czasu do czasu. Jednak jestem bardziej zaaferowany pulsem Máta niż pęcherzem Nady. - No i przyleciał smok, wsiadłam na niego, a potem odlecieliśmy w stronę zachodzącego słońca.

- Yhm - mruczę, kolejny raz przykładając palce do szyi brata.

- Ogólnie to najbardziej podobało mi się, gdy musieliśmy stoczyć walkę ze złymi podmorskimi wampirami... - kontynuuje.

- Yhm.

- Ale mój smok się nie dał i rozgromiliśmy je przy pomocy ninja pand.

- Yhm.

- Vince? Czy ty mnie słuchasz? - pyta słodkim głosikiem.

- Yh... Co mówiłaś? - Odwracam się do niej.

Nada wzdycha ciężko i gestem każe mi się odsunąć. Niechętnie to robię, nie spuszczając Mátyása z oczu.

Nada zaczyna machać ręka nad jego twarzą, a potem lekko poklepuje w policzek.

- Co ty robisz? - pytam, stojąc nad nią z założonymi rękami.

- No... Próbuję go ocucić. Chciałeś złożyć kozę w ofierze, żeby się obudził?

Chciałem przygotować ciętą ripostę, która zwaliłaby ją z nóg, ale w tym momencie dołącza do nas Bérnat. Nawet nie zauważyłem, kiedy zniknął.

- Nie ma śladów po wilkach. - Spluwa na jakiś kamień pod drzewem. - Powinniśmy stąd szybko iść. Wygląda na to, że dzisiaj są bardziej aktywne.

- Jest pełnia - zaczyna nieśmiało Nada. - Wtedy czuję, jakbym musiała być wilkołakiem. Jakby ta druga część mnie była silniejsza i czasami jest niebezpiecznie blisko wygranej.

- A to znaczy, że pozostałe wilkołaki na pewno czują to mocniej. Pakujcie się, dzieciaki. Idziemy stąd.

Ktoś bierze potężny haust powietrza. Słyszę urywany oddech, jakby się dusił. Napotykam spojrzenie przerażonych oczu.

- Vin... - parska Mátyás, starając się złapać oddech.

Natychmiast klęczę przy nim i przygarniam do siebie. Zaczynam gładzić jego rozsypane włosy, starając się uspokoić brata.

Zauważam jaśniejące pasemka, które pasują do jasnobrązowego koloru jego sierści.

Nie wiem, czy to moje łzy czy Máta skapują mi na obojczyki.

- Tęsknię za mamą, tatą i Maxem - szlocha. - I za Lexem i wszystko mnie boli.

- Nie wziąłeś ze sobą Maxa? - pytam, próbując sobie przypomnieć, czy miał ze sobą swojego pluszowego psa, kiedy się spotkaliśmy.

Kręci smutno głową. Lexa - naszego kota - wolę nie wspominać. Szczególnie, że od ataku nie mogłem go znaleźć.

- Hej, możemy już ruszać dzieciaki. Zabieraj broń, szczeniaku. A wy chłopcy weźcie plecak. Idziemy.

- A gdzie? - pyta Nada, podnosząc strzelbę Bérnata.

- Do królestwa handlarzy, szczeniaku. Pokażę wam prawdziwe skarby.

CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz