2. Jesteś zatrzymana

7.7K 406 46
                                    


Mężczyzna wrócił z toalety. Wiedział, że zostanę, więc nie był tym wcale zdziwiony. Zastanawiałam się tylko jak to wszystko się odbędzie, ale pewnie klasyk. Zauważyłam, że wkłada lewą rękę do kieszeni, a prawą do kabury przy biodrze, czyli miałam rację.

Stanął przede mną i wyciągnął fake'ową legitymację i broń. Skierował ją w moją stronę, no co oczywiście poczułam naturalny niepokój, ale wiedziałam, że nie zabiłby mnie tutaj.

- Agent FBI, Steven Brook. Jesteś zatrzymana pod zarzutem posiadania i rozpowszechniania narkotyków - oznajmił dosadnie.

Naprawdę klasyk, mógłby wymyślić coś kreatywniejszego, serio. Udałam zdenerwowaną, ale zdziwienie ludzi w kawiarni sprawiało, że chciałam się śmiać. Lubiłam odwalać takie śmieszne akcje.

- Proszę wstać z uniesionymi rękoma, powoli - rzucił chłodno, profesjonalnie, jakby robił to całe życie i może zasadniczo nie był to jego pierwszy raz.

Oczywiście zrobiłam co kazał, ociągając się jednak specjalnie, żeby wyszło to dość naturalnie. Podszedł do mnie, przycisnął do ściany i skuł mi ręce za plecami metalowymi kajdankami. Nie było to komfortowe, ale jakoś może przeżyję. Potem poczułam jak zaczął mnie obszukiwać i wsunął mi niepostrzeżenie do kieszeni kurtki torebeczkę, aby później ją wyjąć i pokazać wszystkim. Pewnie amfa od jakiegoś ulicznego dilera. To takie typowe, że chciało mi się śmiać.

Znalazł też mój nóż sprężynowy w kieszeni. Zawsze miałam go przy sobie, jak już wcześniej wspominałam to on sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Potem zręcznie włożył swoją prawą rękę pod moje lewe ramię, zginając mnie w pół. Drugą rękę położył na moim karku i w ten sposób wyprowadził mnie z budynku. Za delikatny to on nie był, ale miałam to w sumie w dupie, bo nic mi się nie działo.

Wsiadłam do samochodu, oczywiście na tylne siedzenie, a raczej zostałam tam wepchnięta, na co jęknęłam cicho, bo zabolało. Wiedziałam, że przynajmniej przez część drogi będę musiała jechać w tej niewygodnej pozycji, ale nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo. Już wiele razy musiałam jechać kilka godzin w gorszych warunkach. Wiedziałam, że teraz wszystko się zmieni. Znów zaczynałam od nowa. W nowym miejscu, nowe życie. Kolejne nowe życie, ale poprzednim się nie martwiłam. Nieźle potrafili to załatwić. Zatrzymanie za narkotyki przy świadkach. Kilka lat w więzieniu, więc mieszkanie zostaje bez długów u wynajemcy. Wyrzucą moje rzeczy i już. Chociaż nie było zbyt wiele do wyrzucania, bo dopiero kupiłam trochę ciuchów i jakąś książkę. Wszystko co miałam przez całe życie to nic. Dosłownie nic. Przyzwyczaiłam się po prostu.

Przejechaliśmy już około trzydziestu kilometrów, tak wywnioskowałam z terenu, który mijaliśmy, bo w sumie znałam to miasto dość dobrze. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, tak, żeby nie uchwyciły nas kamery. Dobry pomysł, gość był całkiem ogarnięty, chociaż tyle. Wysiadł, a potem mnie wyciągnął i zdjął mi kajdanki, za co byłam dość wdzięczna, a on schował je do kieszeni. Był oschły, profesjonalny, ale już wiedziałam, że jest w miarę okay. Dość znałam się na ludziach i to nie wynikało z tych wszystkich szkoleń, tylko taka po prostu się urodziłam. No ale cóż, pewnie i tak nie spotkam go nigdy więcej oprócz tej nocy. Brak przywiązania to moja pierwsza zasada. Nauczyłam się jej już w dzieciństwie, niestety w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Poszliśmy do czynnego całą dobę sklepu przy stacji i zamówiliśmy kawę. Owszem, chwilę temu jedną piłam, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Zapłaciłam ja, bo i tak zabraliby mi wszystkie pieniądze.

Po chwili jechaliśmy dalej. Teraz siedziałam już na przednim siedzeniu, co było o wiele wygodniejsze... Mężczyzna poinformował mnie tylko, że jedziemy na południe do Nowego Jorku. Ale i tak już zdążyłam się zorientować, bo przeanalizowałam inne możliwości i to miasto najbardziej mi pasowało. Zostało jakieś czterysta kilometrów, tak przynajmniej wynikało z moich obliczeń w głowie. Pewnie będziemy około trzeciej lub czwartej rano, co jest dość logiczne, gdyby tak dłużej się zastanowić. Popatrzyłam się na mojego towarzysza. Czy mogę mu zaufać? Intuicja podpowiadała, że tak. Dziś byłam bezpieczna.

- Prześpię się jakieś dwie godziny, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza - powiedziałam, a on tylko wzruszył ramionami, co uznałam za zgodę. Ułożyłam się wygodniej, zamknęłam oczy i ustawiłam budzik w mojej głowie. Sen jest ważny, bo nie wiem kiedy znów uda mi się pójść spać...

***

Dojechaliśmy na miejsce do Nowego Jorku. Miasto zawsze tętniące życiem, ale lubiłam to, bo ciągle coś się działo. Podjechaliśmy pod szary budynek, taki jak wszystkie inne. Mój towarzysz zaprowadził mnie do zwykłego mieszkania. Dokładnie takiego, jak wszystkie inne. Najlepszy kamuflaż to wtopienie się w przeciętność. W miarę dobrze znałam to miasto, bo bywałam tu nie raz. Byliśmy w północnej części Manhattanu.

- Przed północą wyruszymy do ośrodka - powiedział, wchodząc za mną. - Radzę się przespać. Na łóżku masz nowy zestaw ubrań, a jeśli jesteś głodna naprzeciwko jest mały bar. Jak nie masz już pieniędzy, na stole jest trochę gotówki. W razie problemów, jestem w mieszkaniu obok.

- Jasne, wyluzuj, dam sobie radę - odparłam obojętnie.

- Nie wątpię - mruknął i wyszedł.

Czysta anonimowość, coś co uwielbiałam. Gotówka, brak telefonu, kontrola... Chociaż wiedział, że jeśli się zgodziłam, to już nie stchórzę, ale ma pewnie tam jakieś zasady i procedury. Postanowiłam najpierw się przespać kilka godzin, żeby dostatecznie się zregenerować. Potem wzięłam prysznic, ubrałam się w świeże ciuchy, a tamte wyrzuciłam do kosza. Brak przywiązania. Najważniejsza zasada, która dotyczy rzeczy i ludzi. Siedziałam przy oknie, zwyczajnie obserwując miasto. Lubiłam się czasem odstresować w ten sposób. Zakładałam się sama ze sobą, gdzie pracuje przechodzący człowiek, jakie ma życie, to było całkiem ciekawe zajęcie.

I nawet przydatne.

Dochodziła północ, a ja leżałam sobie na łóżku, myśląc o wszystkim i o niczym. Oczyszczałam umysł. Mentalne przygotowanie się do ostrej jazdy na takich szkoleniach jest normalne. Czekałam. Zegar w mojej głowie wskazywał, że za cztery minuty wyruszymy. Chwilę później ktoś zapukał do mojego pokoju. Zostawiłam wszystko, wzięłam tylko pieniądze, wiedząc, że reszty nie ma sensu. Po co mieć ze sobą niepotrzebny bagaż jakichś śmieci? A hajs mógł przydać się jeszcze po drodze, bo w końcu nie wiedziałam dokąd zmierzamy, chociaż miałam jakieś podejrzenia. Poszliśmy do samochodu i mężczyzna odpalił silnik, ruszając. Niecałą godzinę później znajdowaliśmy się w okolicach Norvin Green, jednego z większych zielonych terenów w stanie. Przypuszczałam, że już niedaleko, bo las i jezioro to najlepsze połączenie dla ośrodka szkoleniowego, łatwiej przygotowywać kadetów do wszystkich warunków jakie mogą ich spotkać. Nie myliłam się wcale, bo po kilku kilometrach byliśmy na miejscu. Nie zapamiętałam co prawda drogi, bo było już ciemno, ale stwierdziłam, że raczej nie przyda mi się taka wiedza. Skoro mieli mnie tu wyszkolić, to uciekać nie będę, a potem pewnie mnie gdzieś przeniosą. Całkiem typowe.

Podjechaliśmy pod dużą bramę i mój towarzysz pokazał strażnikowi prawdziwy identyfikator i zamienił z nim parę słów. Znudzona obserwowałam ich, bo gadali o pierdołach, a potem wreszcie przejechaliśmy i zatrzymaliśmy się pod jednym z drobnych, szarych budynków w niedużym kompleksie. Coś jak centrum dowodzenia bazy. Wiele już takich widziałam i trochę mnie to niepokoiło, ale stwierdziłam, że będę martwić się później. Na desce rozdzielczej samochodu wybiła pierwsza. Środek nocy to najlepszy czas na rekrutowanie i "chrzest" nowych kadetów. Ale nie bałam się. Byłam przygotowana, a szkolenie to tylko zwykła formalność. Nie pierwsze i zapewne nie ostatnie.

Zobaczymy.

Łatwo zabićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz