Rozdział 21.

3.3K 198 74
                                    

/sprawdzony/

- Czemu ta walizka jest taka ciężka? - zapytałam sama siebie bezsilnie, wysiadając z autobusu w Cambridge.

Przyjechałam właśnie z Nowego Jorku, żeby wykonać zadanie. Nagle zaczęłam się stresować. Było to bardzo dziwne, bo nigdy nie stresowałam się przed robotą. Tylko czym jest zabicie człowieka do udawania studentki. Cholera. Ja nie skończyłam nawet głupiego liceum, a teraz stałam przed budynkiem Harvardu... Miałam na sobie jasne jeansy z przetarciami, czarny T-shirt z logiem jakiegoś zespołu, bordowe tenisówki i okulary przeciwsłoneczne. Co prawda był październik, ale pogoda ostatnio zwariowała i tym sposobem było dość ciepło.

- Cześć, jestem Luke - powiedział jakiś miły głos. Podążyłam za nim wzrokiem i zobaczyłam wysokiego chłopaka o kruczoczarnych włosach. - Nowa na kampusie?

- Tak, Susan jestem - uśmiechnęłam się nieznacznie.

- Potrzebujesz pomocy? Oprowadzić cię? 

- Jasne, jeśli tylko masz czas - powiedziałam uradowana, a gdy podniósł moją walizkę, chciałam powiedzieć, że dam sobie radę sama, ale się opamiętałam. Przecież nie byłam sobą.

- Pierwszoroczniak? Harvard to wymagające miejsce. Musisz być niezła.

- W zasadzie to drugi rok... - powiedziałam jakby niepewnie. - Udało mi się przenieść z UCLA. 

- To musisz mieć niezłe znajomości - roześmiał się. - Też jestem na drugim roku. Kryminalistyka. Dość ciekawy kierunek.

- To dobrze się składa bo też to studiuję. - teraz, widząc minę chłopaka, miałam już banana na twarzy. - Czyli idealnie, że cie spotkałam. Prowadź! - zarządziłam i wspólnie udaliśmy się na wycieczkę.

Luke był bardzo miły. Pokazał mi co znajduję się w danych budynkach, gdzie jest najlepsze jedzenie i gdzie prawdopodobnie będę mieszkać. Kampus był naprawdę ogromny. Monumentalne budynki i cały krajobraz wywierał wrażenie wyższości, inteligencji. Po całym zwiedzaniu, które swoją drogą trochę zajęło, odprowadził mnie do budynku, w którym musiałam jeszcze załatwić formalności.

Dotarłam właśnie do biura rektora Drew Gilpin Faust, jak wskazywała tabliczka przy drzwiach. Weszłam do pomieszczenia, w którym jak przewidywałam pracowały dwie sekretarki. 

- Dzień dobry, chciałabym się spotkać z rektorem uczelni - powiedziałam głośno, więc jedna z kobiet podniosła wzrok i popatrzyła na mnie złośliwie. 

- Ma pani umówione spotkanie? - zapytała kąśliwie, na co miałam ochotę podpalić jej te blond żółte włosy.

- Nie, ale jeśli mogłaby pani łaskawie poinformować rektora, że jestem od kapitana Richarda Grive'a - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu, więc sekretarka wykonała telefon.

Po kilku minutach z gabinetu wyszła niewysoka kobieta, która na pewno była już po sześćdziesiątce. 

- Wejdź - powiedziała obojętnie, lecz przyjaznym głosem.

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, wskazała mi gestem, abym usiadła. Pomieszczenie było urządzone w bardzo formalnym stylu. Na środku stało duże, drewniane biurko, z charakterystyczną ciemnozieloną lampką. Kobieta usiadła w dużym, skórzanym fotelu, o kolorze ciemnobrązowym. Za nią znajdował się regał, wypełniony w większości segregatorami. Po mojej lewej stronie było dość duże okno, z niezłym widokiem jak na drugie piętro przystało. Ściany w pomieszczeniu były jasnobrązowe i dobrze komponowały się z historycznymi obrazami. Po mojej prawej stronie wisiały również niewielkie portrety dwudziestu siedmiu byłych rektorów uczelni. W rogu pokoju stało dość duże drzewko w doniczce, a kilka mniejszych roślin zdobiło parapet i niektóre szafki. 

Łatwo zabićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz