Rozdział 14.

3.2K 204 12
                                    

/sprawdzony/

- Masz jakieś kryjówki w Londynie? - zapytałam Nathana kiedy siedzieliśmy w metrze.

- Chyba jedną, ale nie aż tak dobrą jak twoja.

- Okej. Mam jeszcze jedną miejscówkę nad Tamizą, niedaleko centrum. Warunki nie są najlepsze, ale damy radę przez jedną noc. Piwnica pewnej kamienicy.

- Dobra, możemy tam jechać. - Zgodził się ze mną chłopak.

- Wiesz, że musimy zastanowić się także nad miejscem ataku. Sharewood nie będzie w Londynie wiecznie, a my musimy potem jeszcze cali wyjechać z tego kraju. Mam co prawda jeszcze gdzieś paszporty na inne nazwiska, ale wolałabym je zostawić na inne okoliczności.

- Tak. Masz rację. Myślę, że musimy skontaktować się z Jackiem jak najszybciej. Bez niego będzie kiepsko.

Resztę drogi przebyliśmy w ciszy, wysiadając przystanek wcześniej w celach bezpieczeństwa. Nathan chwycił mnie za rękę, a mnie zastanawiało dlaczego to zrobił. Czy to był gest tylko dla utrzymania pozorów? Czy może... Nieważne. Nie teraz jest czas na to aby się zastanawiać nad takimi błahostkami. Czas działać.

***

- Jak to nie możesz!? - wykrzyknął Nathan do Jacka.

- Spokojnie chłopaki bez nerwów - powiedziałam głośno żeby oboje mnie usłyszeli.

- Spokojnie!? Jak mam być spokojny, kiedy ten debil nie potrafi nawet namierzyć prostego nadajnika! - Nathan podszedł do mnie wkurzony.

- Daj mu pracować i się nie wyżywaj.

- Obrońca narodów się znalazł! - Nathan gwałtownie chwycił za krzesło chcąc nim rzucić o ścianę.

- Opanuj się natychmiast do cholery. - powiedziałam szybko i moja pięść poleciała prosto w stronę jego głowy. Nie spodziewałam się, że się uspokoi. Zdenerwowałam go jeszcze bardziej, co poskutkowało tym, że też dostałam. Zaczęliśmy się bić, a Nathan był już w lekkiej furii, więc nie był świadomy co robi. Wykorzystałam to znajdując jego słaby punkt i już kilka sekund później podduszałam go przy ścianie.

- Masz. się. do. cholery. natychmiast. opanować! - powiedziałam powoli akcentując każde słowo. Chłopakowi brakowało już tchu. Rzucał się lekko, ale mocno go trzymałam.

- O.. okej... Już... Sorrryy... A.. ale puść mnie.

Chyba trochę przesadziłam, bo gdy puściłam Nathana, upadł, a dopiero po kilkunastu sekundach udało mu się wstać.

- Dobra, Jack przepraszam. Niepotrzebnie się uniosłem. - powiedział trochę speszony, a ja rzuciłam mu triumfalny uśmieszek. - Hej, Em nie ciesz się, bo wygrałaś tę bójkę tylko dlatego, że nie panowałem nad sobą.

- Jasne... - odpowiedziałam z ironią, wycierając krew z rozwalonej wargi. - Wygrana to wygrana. A teraz, Jack, serio się pospiesz bo jak ja się zdenerwuje, to już tak wesoło nie będzie. - powiedziałam do chłopaka, który widząc wcześniejszy incydent, przerwał swoją pracę. Teraz zerwał się przerażony, a my z Nathanem zaczęliśmy się śmiać.

- Ja was nie rozumiem... Najpierw się bijecie, dusicie i próbujecie zabić, a potem zaczynacie się śmiać - powiedział cicho blady ze strachu informatyk.

- Wyluzuj stary. To nie była bijatyka, tylko zwykłe opanowanie sytuacji przez Em. Ja się tylko lekko zdenerwowałem, a ona bardzo spokojnie doprowadziła mnie do porządku. - odpowiedział mu rozbawiony Nathan.

- Wiesz... Gdybyśmy byli zdenerwowani to pewnie rzucalibyśmy w siebie nożami czy coś. - dodałam.

- "N..nożami... L..lekko zdenerwowałem... spokojnie doprowadziła mnie do porządku" - powtarzał Jack pod nosem.

- Bierz się do roboty młody! - krzyknęłam, a on zerwał się i szybko zaczął wystukiwać coś na swoim laptopie.
- Chwila, chwila..  chyba coś... - powiedział skoncentrowany chłopak. - Tak! To na pewno to. Widzę tu dość wyraźny odcisk palca...

- Co widzisz? - zapytał zdezorientowany Nathan.

- Wirtualny odcisk palca. To ślad, który zostawiasz po sobie w sieci. Zapisujesz w niej automatycznie swój numer IP, dane o przeglądarce z której korzystasz, dane wtyczek, rodzaju połączeń itd. Zostawiasz po prostu po sobie bardzo dużo śladów, dokładnie tak jakby witryna była fizycznym miejscem, a ty znajdowałbyś się w nim, nagrany przez 4 kamery monitoringu, widziany przez 5 świadków, pozostawiając kupkę swoich włosów jako DNA i milion odcisków palców na wszystkim. - wytłumaczyłam.

- Dokładnie tak. Ludzie, którzy siedzą w temacie, potrafią ukrywać swoje ślady za pomocą wielu programów, ale nie ma praktycznie opcji, aby nic po sobie nie zostawić. - dodał Jack, patrząc na zdziwionego Nate'a.

- Okej. Czyli jeśli już znalazłeś ten odcisk palca to bez problemu sprawdzisz do kogo należy?  - zapytał chłopak.

- Może nie bez problemu. Wole nie ryzykować, że mnie namierzą. Chyba będziemy musieli włamać się do bazy policyjnej, bo nie zaloguje się tam jak gdyby nigdy nic... Ale to może trochę potrwać, bo najpierw musiałbym pomyśleć nad zabezpieczeniami... - odpowiedział.

- Albo... Jack, jakie jest prawdopodobieństwo zmieniania haseł dostępu do bazy zwykłym pracownikom częściej niż co pół roku? - zapytałam.

- Raczej bardzo małe...

- Okej w takim razie masz 10 min na zastanowienie się jak dobrze zamaskować nasze IP. - odpowiedziałam szybko i podeszłam do krzesła, które znajdowało się w drugiej części pokoju. 

Wspięłam się na nie zgrabnie i już po chwili otwierałam małą skrytkę, w której znajdowało się kilka dokumentów. Była tam m.in. kartka zapisana ciągiem kilkudziesięciu liczb, którą tylko ja mogłam rozszyfrować. Wpatrywałam się w nią dokonując kilku obliczeń w głowie.

- Dobra Jack. Gotowe? 

- Yup.

- Odpal bazę policyjną i jedziemy z tym. Identyfikator to 14760538294. Masz? - kiwnął głową - Dobra i hasło WuR078K9X57H.

- Czekaj... Dobra weszliśmy! Kurde, skąd to masz? Camille Green? Kto to?

- Nieważne młody. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. Ciesz się, że masz dostęp do bazy, tylko nie siedź w niej za długo. Szukaj właściciela tego odcisku i możesz jeszcze sprawdzić tych gości co przyszli do ciebie w tej samej sprawie. Może nawet te dwie sprawy są powiązane. - powiedziałam - Nate, masz ochotę na kawę? 

- Jasne. Tylko najpierw zrób coś ze swoją wargą i knykciami. Nie pokażemy się tak na mieście, bo będzie, że mąż cie bije  - uśmiechnął się chłopak.

- Też mógłbyś coś zrobić z tą raną nad brwią... Wiesz, żeby nie było, że dostałeś od kobiety. - zaśmiałam się, wycierając kolejny raz krew z wargi - Jack wracamy za 15 minut! - wykrzyknęłam, przepychając się z Natem w drzwiach.

- Jak dzieci... - usłyszałam zza pleców rozbawionego Jacka, co skomentowałam wymownym gestem.

- Uważaj, bo ci kawy nie przyniesiemy... - zagroziłam.

Tak bardzo przepraszam za tak długą przerwę i słaby rozdział, ale ostatnio trochę straciłam wenę... Brakuje mi też czasu... Mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będziecie musieli tak długo czekać, ale nic nie obiecuję, bo go nawet nie zaczęłam. Pozdrawiam ;)


Łatwo zabićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz