Rozdział 11.

4.2K 234 38
                                    

/sprawdzony*/

Kołowaliśmy już około dziesięciu minut. Piloci powiedzieli, że na lotnisku mają jakieś problemy. W końcu podeszliśmy do lądowania i pięć minut później, wychodziliśmy już z samolotu. Często latałam, ale zawsze pod innym nazwiskiem. Aktualnie byliśmy młodym, bogatym małżeństwem. Samanta i Jason Carter. Chyba jeszcze nigdy nie byłam za granicą z własnymi dokumentami. Ale wszystkie podrabiane visy i paszporty były idealne, bo tak naprawdę nie były podrabiane. Zawsze dostawaliśmy je od rządu. 

Wszystkie czynności typu kontrola paszportowa i tym podobne poszły bardzo szybko, więc po kwadransie byliśmy już na zewnątrz budynku lotniska London Heathrow, czekając na taksówkę. 

Było już po dziesiątej, kiedy zameldowaliśmy się w hotelu The Villa Kensington. Jak się bawić za rządowe pieniądze to się bawić. Nie obchodziły nas zbytnio pokoje, ale bardziej lokalizacja. Hotel znajdował się blisko stacji metra i niedaleko lotniska. Również był jakieś dwadzieścia minut drogi od centrum Londynu, więc go wybraliśmy. Dziewięćdziesiąt funtów za noc. Zapłaciliśmy na razie za jedną dobę. Pokój był piękny. W przeciwieństwie do miejsc, w których spędziłam ostatnie miesiące... Było tam łóżko małżeńskie, ale czego się spodziewać, skoro byliśmy przecież małżeństwem. W każdym razie na tym łóżku zmieściłoby się chyba z pięć osób, więc nie było żadnego problemu.

- Niezłe luksusy nam zafundowali - zaczęłam się śmiać, upadając na łóżko. Nate usiadł koło mnie. - Dobra. Skupmy się na robocie.

- Masz ochotę na spacer, żono?

- Ohh, ależ oczywiście mężu. - Przebrałam się w coś wygodniejszego i ruszyliśmy na polowanie.

***

Weszliśmy do sklepu, w którym było chyba wszystko i kupiliśmy noże sprężynowe. Trochę badziewne, przypominające bardziej scyzoryki, ale i tak zawsze mogły się przydać. Dilerów dragami wcale nie było tak trudno znaleźć. Wystarczyło wejść do odpowiedniej dzielnicy. Stwierdziłam, że najpierw pójdziemy do mojego znajomego, który wie wszystko o tym mieście. Miał siedzibę dwie ulice dalej kiedy ostatnio tu byłam. Może szczęście znów mi dopisze. Było to mieszkanie na drugim piętrze w starej, obskurnej kamienicy. 

Ustaliłam z Natem, że on zapuka do drzwi, a ja schowam się za ścianą. Po dwudziestu sekundach drzwi się otworzyły, a ja w szybie naprzeciwko rozpoznałam go. Mężczyzna średniego wzrostu, około trzydziestki. Brunet z tygodniowym zarostem. Wyglądał jak menel. Czyli jak zwykle. Rzuciłam się na niego i przyłożyłam mu nóż do szyi. 

- Witaj Bill - szepnęłam mu do ucha.

- Oż ty kur... - Zatkałam mu usta i wciągnęłam do mieszkania. Nathan zamknął drzwi i weszliśmy do pokoju. - Czego znowu chcesz, suko?!

- Grzeczniej radzę. Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? - zapytałam z uśmieszkiem patrząc na jego bliznę na policzku.

- Mów po co przyszłaś i zjeżdżaj - warknął.

- Po pierwsze przyszłam odwiedzić starego znajomego, więc skąd to nastawienie? - uśmiechnęłam się ironicznie. - Szukam informacji o miejscach, gdzie mogę się zaopatrzyć w różne ciekawe przedmioty.

- Polecam supermarket.

- Jeszcze jeden taki tekst i stracisz tą piękną buźkę. - Na moje słowa Nathan przyłożył mu nóż do policzka.

- Dobra już. Z twoimi umiejętnościami to praktycznie wszędzie, ale dwie przecznice stąd na południe jest taki zaułek dla ćpunów. Tam dilerzy to cioty, więc jak chcesz coś znaleźć to polecam. Psy też się tam nie kręcą, bo już im się to znudziło.

Łatwo zabićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz