Rozdział 19.

3.3K 206 11
                                    

/sprawdzony/

Mamy czwartek, mamy rozdział <3

Opuściliśmy lotnisko JFK, kiedy było już grubo po 17... Niby nie późno, ale po dzisiejszych wydarzeniach i długim locie, marzyłam tylko o śnie. Kiedy zastanawialiśmy się z Nathanem jak dostać się do fortu, zauważyłam na parkingu Jonathana. Udaliśmy się więc w jego kierunku. Zirytowało mnie lekko, że wiedzieli, który lot wybierzemy.  Przywitałam się z nim krótkim, lecz dość miłym cześć. Nie byłam już zła o tą akcję ze szkolenia. W sumie to jemu mogło się coś stać, więc co ja się będę przejmować. Wrzuciłam plecak do tyłu, a sama usiadłam na przednim siedzeniu. Chłopcy wsiedli do samochodu i wyruszyliśmy w godzinną podróż.

- Co wam się w ogóle stało? - zapytał Jonathan zaciekawiony, a ja posłałam mu niezrozumiałe spojrzenie. - Ugh, no w twarze.

- W sumie to pobiliśmy się już dzisiaj dwa razy. - powiedziałam, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.

- Ja wiem, że nie musicie się lubić, ale bez przesady. - powiedział lekko rozbawiony.

- Odwal się, okej. - odezwał się ostro Nathan, więc chłopak nie drążył tematu.

Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy, a gdy dojechaliśmy na miejsce, wszystko odbywało się tak samo, jak wtedy, kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Podjechaliśmy pod budynek, gdzie mieściło się biuro Grive'a. Wysiadłam z nadzieją, że im szybciej się tam znajdę, tym szybciej będę mogła iść spać. Może to brzmiało dość śmiesznie, ale to był mój aktualny cel. Zapukałam do drewnianych drzwi i weszłam, nie czekając na odpowiedź. Tuż za mną znalazł się Nate, ale Jonathan gdzieś zniknął. Mniejsza o to. Kapitan wskazał nam gestem, abyśmy usiedli. 

- Robota wykonana? - mężczyzna przeszedł od razu do sedna.

- Tak. Sharewood nie żyje. Pełna profeska. - odparł Nathan.

- Były jakieś komplikacje?

- Niewielkie problemy. - powiedziałam pokazując na ramię mojego towarzysza.

- Ale to był strzał. A co ze świeżymi śladami bójki?

- Niezbyt ważna rzecz. - powiedziałam ziewając, czego mężczyzna nie skomentował. - Czy możemy już iść?

- Jasne, ale rano ćwiczenia, a po śniadaniu od razu do mnie. Nie ma urlopu. Nie za to wam płacą. - powiedział obojętnie, na co przewróciłam oczami.

Wyszłam z pomieszczenia, wcześniej odbierając klucz od kapitana i udałam się do kontenera, w którym było moje mieszkanie. Praktycznie od razu rzuciłam się w stronę łazienki i wzięłam gorący prysznic. Zmyłam cały makijaż i krew. Umyłam włosy, które już trochę straciły swój kolor. Podsuszyłam je lekko, bo nie chciało mi się tak sterczeć z tą suszarką nie wiadomo ile i już po chwili leżałam w łóżku, które było bardzo wygodne w porównaniu do łóżka polowego lub podłogi, na których spędziłam ostatnie noce. Zanim się zorientowałam, odpłynęłam do krainy myśli i wątpliwości, a potem nadszedł sen...

*** 

Obudziłam się jakoś przed piątą, przerażona ilością godzin, które przespałam. Po porannym ogarnięciu się, ubrałam mundur i postanowiłam wyjść na świeże powietrze. Za niecałe pół godziny, mieliśmy mieć poranne ćwiczenia. Nie miałam na nie zbyt wielkiej ochoty, bo dalej bolały mnie okolice żeber i jeszcze kilka innych miejsc, a bieganie nie jest moim ulubionym sportem. Postanowiłam przejść się kawałek, żeby rozruszać trochę obolały organizm. Byłam zdania, że jakakolwiek aktywność fizyczna rano, przed śniadaniem jest beznadziejnym pomysłem, ale i tak nie miałam nic do gadania. 

Łatwo zabićOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz