Chapter Forty Three

8.6K 564 322
                                    

Lipiec zbliżał się ku końcowi, co wiązało się z urodzinami panny Potter, jednak ona była wykończona codziennymi treningami, na które uczęszczała z Malfoy'em. Wszystko odbywało się w domu Hughes'a, jednak on tylko patrzył na katorgi ukochanej dziewczyny, jakie zadawał jej Dumbledore i Szalonooki. Malfoy miał lżej, bo jak to określił Moody 'był początkującym'.

Rudowłosa zastanawiała się czemu Hughes tak często chodzi na tajne misje, ale fakt, który dawał jej ogromną satysfakcje, był najlepszym ze wszystkich możliwych. Od trzech tygodni nie odnotowano, ani jednego ataku śmierciożerców, a nawet najmniejszej zamieszki.

Oczywiście Haven wzięła pod uwagę, że może to być cisza przed burzą, jednakoż wolała sobie nie pogarszać humoru, który wyniszczyły treningi i znikanie Hughes'a.

-Skup się Potter, bo jutro są twoje urodziny i nie zobaczysz przyjaciół jak się nie przyłożysz!- ryknął Alastor, celując w nią różdżką, podczas gdy Dumbledore pomagał Dracon'owi wyczarować patronusa.

-Ale ja już nie mogę! Rozbroiłam cię pięć razy i przez przypadek spaliłam kotarę w domu profesora Hughes'a! Umiem rzucać Avady, Cruciatusy i bilion innych klątw! Potrafię posługiwać się magią bez różdżki, więc po co te cholerne ćwiczenia?! - krzyknęła, upadając na kolana. Tamtego dnia ćwiczyli na trawie za domem, obrzydzając młodej Potter, piękno tego miejsca.

Oddychała z trudnością, a wysokie temperatury wcale nie pomagały. Pragnęła lodu, łóżka i jedzenia, podczas gdy Szalonooki traktował ją jak w wojsku o zaostrzonych rygorach, które szykowało się na stracie z UFO.

-Nie wpieniaj mnie Potter i wysil się!- rozkazał, a następnie cisnął w nią klątwą, która automatycznie powaliła ją na trawę. - Na wojnie nie ma przerwy, więc teraz też jej nie będzie!

Zaraz się okaże, ty stary durniu.

-Confringo! - wrzasnął Alastor, ale zdeterminowana panna Potter bez użycia różdżki odbiła silną klątwę, która odrzuciła mężczyznę na trzy metry w tył. Dumbledore wraz z blondynem popatrzeli to na Haven, to na Szalonookiego i rozszerzyli oczy.

Sam Hughes upuścił grubą książkę, przeklinając pod nosem, ponieważ ciężki tom zmiażdżył mu palca u nogi. Małego palca.

-Muszę odpocząć... - wymamrotała, chowając się w domu. Jej pierwszym celem był zimny prysznic, potrzebny do pozbycia się potu i rozluźnienia mięśni. Dopiero po opuszczeniu łazienki zauważyła krwawiące kolano, dlatego zaczęła szukać plastrów, ale do ich sypialni wkroczył brunet z bandażami i skwaszoną miną.

-Już poszli. - oznajmił, klękając przed wykończoną gryfonką, siedzącą na łóżku. Owinął jej kolano w biały materiał i związał na końcu, a wkrótce potem otarł jej łzę.

-Nie chcę tych treningów. Już wszystko umiem... - rozżaliła się, na co ten westchnął.

-Przez te głupie ćwiczenia, Avis musi latać do mugolskich aptekach i uzupełniać mi zapasy plastrów. Z resztą... Jutro zniknie twój namiar, a to oznacza, że w sierpniu zabiorę cię na wakacje... gdzie tam zechcesz. - obiecał, padając na łóżko, pomimo, że przez cały trening dziewczyny siedział na tarasie.

-Myślisz, że Dumbledore się zgodzi? - spytała rozpromieniona, widząc siebie nad ciepłym morzem.

-Ta... Wie o nas, tak więc... zgodzi się, albo go przekupie, czymś tam.

-A co z twoimi misjami? Ostatnio znikasz na całe dni... - burknęła, układając swoje chude ciało na jego ciele. Riddle zaczął gładzić ręką jej plecy, wkładając ją pod bluzkę dziewczyny i głośno wypuszczając powietrze.

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz