Chapter Fifty Eight

5.5K 437 118
                                    

Dwa dni później świat czarodziei, który murem stał za Dumbledorem zaczął pracować nad planem, a raczej planami w razie wybuchu ostatecznej wojny. Fakt, że śmierciożercy triumfowali przejęciem ,,rudej głowy" wcale nie pomagał, lecz pod przewodnictwem Albusa wszystko wydawało się prostsze. Śmierciożercy przekonani, że prędzej czy później Czarny Pan publicznie zamorduję pannę Potter nie przejęli się stratą Bellatrix. Nawet odetchnęli, widząc, że ów psychopatka zaginęła bez śladu.

O godzinie czwartej panował już pół mrok, a Haven Potter wbiła obrażony wzrok w czarnowłosego mężczyznę, który bezskutecznie próbował namówić ją, aby coś zjadła lub chociażby się odezwała. Podkuliła nogi, owijając je ramionami i wywróciła oczami. Przerażał ją fakt, iż Tom z dnia na dzień pochłaniał coraz więcej książek o horkruksach, które sprowadził z różnych stron światów. 

- Na Merlina, Haven. Możesz się na mnie gniewać, ale wiem, że jedzenia sobie nie odmówisz. Musisz to zjeść, albo cię zmuszę, a tego nie chcesz - jej wściekłość rosła z każdym słowem wypowiedzianym przez niego. Naszła ją ochotę, aby nadzwyczaj w świecie wystawić mu język, jednak powstrzymała się od jakże infantylnej rekcji.

- Zostaw mnie - syknęła przez zaciśnięte zęby.

- Jednak nie zapomniałaś jak się mówi - spojrzał na nią pobłażliwie, podsuwając pod nos jajecznicę z tostami. 

- Nie chcę cię tutaj. Porwałeś mnie bez mojej garderoby i Hedwigi, a teraz dajesz mi jedzenie. Poza tym wywierasz na mnie psychiczną presję, bo chcesz zginąć, dlatego oświadczam wszem i wobec, że nie chcę z tobą dalej rozmawiać - wbiła palec wskazujący w jego żebra, aby odsunął się od niej.

- Przestań mówić, że cię porwałem. Robię to dla ciebie, Haven - westchnął. Dziewczyna prychając, zabrała od niego jajecznicę z tostami, gdyż zapach czegoś co było jadalne zaczął działać jej na nerwy.

- Jesteś kretynem, tyle ci powiem - mruknęła, przeżuwając tosta. - Można do ciebie mówić jak do ściany, a ty i tak swoje, mimo, że ja chcę cię żywego. Do ciebie trzeba mówić po łacinie czy jak? - usiadła plecami do niego, rozkoszując się jedzeniem. Jej żołądek od dawna był pusty, burcząc co chwilę. - Jak nie chcesz żyć to nie, twoja strata. Skoro tak bardzo pragniesz, żebym w przyszłości wyszła za innego mężczyznę, nazwijmy go Xander i miała z nim małe Xanderki, to proszę bardzo. Już mi zbrzydły te twoje horkruksy. Uważam również, że jesteś tchórzem i wiem, że teraz cię zaboli, ale rzeczywiście nie kochasz. Nie wiesz co to znaczy, Tommy. Nawet gdybyś nienawidził tego świata, to z miłości do kogoś nie mógłbyś odejść na drugą stronę - brzmiała histerycznie. Oscylowała między prawdą, a strachem przed utratą głupiego Toma Riddle'a, który przekroczył wszelkie granice krzywdzenia jej. 

- Dobrze wiesz, że to co mówisz to nieprawda - wycedził. 

- Czyżby? - przełknęła tosta, łapiąc powietrze. - Ostatnio zastanowiłam się czy przez moją histeryczną i nadpobudliwą postawę wymusiłam na tobie uczucia, wmawiając ci, że tak jest - zaśmiała się, lecz to nie wyszło. Od nocnego płakania, poczuła jakby zabrakło jej łez.

- To nie jest prawda, Haven - wysyczał, zwisając nad nią. Kipiał ze złości, mimo, że było mu przykro. Jej słowa zawsze działały na niego w sposób rozbrajający. Był przy niej słaby. - Lepiej wiem co czuję względem ciebie. To nie jest tylko przyśpieszone bicie serca i rozmyślanie o tobie przed całą noc i dzień. To również cholerna obawa, że ktoś cię skrzywdzi, a ja cię nie uratuję.

- Zaprzeczasz sam sobie, Tom. Albo mnie kochasz, albo dalej planujesz zniszczenie ostatnich horkruksów - odstawiła talerz, unikając jego intensywnego wzroku. - Zastanów się nad tym - dodała nieco ciszej.

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz