Chapter Fifty One

7.5K 522 121
                                    

- Nie mamy czasu! Śmierciożercy zaatakowali w Greenwich! - wrzeszczał Moody, wchodząc do Nory. Przy stole zastał państwo Weasley, Billa z Fleur, Dumbledore'a, Kingsley'a, Charliego oraz bliźniaków. Dziewięć par oczu spojrzało na niego z przerażeniem.

- To niemożliwe! Znów wyprowadzili nas w pole! Mówiłem ci Albusie, że to była tylko cisza przed burzą! - uniósł się Artur, strącając ze stołu pustą filiżankę po herbacie. - Ile ofiar?!

- Dwóch zabitych i ośmiu rannych. Wszyscy byli mugolami. Aczkolwiek coś mi nie pasuję... - burknął Moody, opierając się o ścianę. Jego laska uderzyła o podłogę, a on sam westchnął ciężko.

- Racja Alastorze. Skoro tak długo nie atakowali, to rzeczywiście mogła to być cisza przed burzą, ale dlaczego atak jaki przeprowadzili był tak... mały? Dwóch zabitych to dla nich nic. Gdyby miała to być burza to czemu tak nieszkodliwa? Trzeba uruchomić naszych szpiegów i sojuszników. - polecił Dumbledore, chcąc aby gęsta atmosfera opadła. 

- Potter już wyjechała? - zapytał Szalonooki, skanując mieszkańców Nory. 

- Nie tylko ona. Narcyza wraz z Draconem zabrali część skarbu ze swojej skrytki i wyjechali gdzieś poza Londyn - powiedział Bill, zaciskając pięści - Nadal im nie ufam. 

- Nigdy nie zaufamy im w stu procentach, ale nie możemy ich odrzucić - zauważyła Fleur, kalecząc angielski swym francuskim akcentem.

- Nie podoba mi się, że Potter zamieszkała sama, gdy zbliża się wojna. Na dodatek nie mogłem przekroczyć terenu jej posesji. Klątwa rzucona na posiadłość jest piekielnie silna! Nie byłem w stanie jej złamać! Jakim cudem teleportowałeś się tam, Albusie? - oburzył się Moody, nie dowierzając, że nie mógł czegoś pokonać.

- Ponieważ trzymałem Haven za ramię. Widocznie ona jest uprawniona do przekroczenia posesji, ale... po co się tam zjawiłeś, Alastorze? - zdziwił się starzec, błądząc po swojej długiej brodzie.

- Chciałem upewnić się, że wszystko jest w porządku - wymamrotał pod nosem. 

- Merlinie! Może coś jej się stało? Nie napisała nawet listu, a minęło już... trzydzieści osiem godzin! - histeryzowała Molly, łapiąc się za głowę. W jednej pobladła, więc pan Weasley szybko podał jej szklankę wody.

- Powinniśmy ją odwiedzić? - dopytali w tym samym czasie bliźniacy. 

- Co ty na to Albusie? - dodał Artur. 

- Powinniście, aczkolwiek zapewniam was, że Haven jest bezpieczna. Tak czy owak... teleportujcie się przed rezydencje. Myślę, że panna Potter otworzy przed wami barierę ochronną. - ocenił czarodziej, wstając od stołu. Strzepnął pyłek z szaty i poprawił okulary. - Nie mogę wam towarzyszyć, lecz w razie problemu wyślijcie patronusa- dodał, znikając w powietrzu. 

- Poczekajcie! Potrzebuje czasu! Muszę wziąć jej coś do jedzenia... Pewnie umiera tam z głodu - Molly, zaczęła się krzątać po kuchni, wrzucając do wiklinowego koszyka co jej wpadło w ręce. - Ile nas jedzie? - dopytała.

- Niestety ja nie mogę... Obowiązki wzywają - podziękował Kingsley, znikając jak Dumbledore. - Artur, Bill, Fleur, Charlie, Fred, George... znaczy... George, Fred, Alastor i ja...Cudownie! Zapewne Haven się stęskniła!

- Zapewne. Po trzydziestu godzinach wyczarowała nasze podobizny, aby mieć z kim gadać - sarknął Szalonooki, podnosząc z podłogi laskę.

***

Haven leżała na łóżku, obserwując obrażoną Hedwigę. Rudowłosa czekała na mężczyznę, który miał spotkanie ze śmierciożercami w Malfoy Manor. Bawiła się swoimi włosami plącząc sobie supły, które rozwiązywała za pomocą różdżki. 

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz