Chapter Forty Seven

8.1K 552 189
                                    

-Więc udało ci się uciec z rąk Voldemorta i dodatkowo uratować nas? - spytał Xander z niemałym podziwem. Haven ze spokojem siedziała przy stole w domu Weasley'ów i popijała herbatę. Obok niej siedział lekko wstrząśnięty Cormac, a Malfoy krążył wokół, mrucząc coś pod nosem.

Pani Weasley podała im późną kolacje, podczas gdy młoda gryfonka ignorowała spojrzenia wszystkich członków Zakonu Feniksa. Przerażał ją podejrzliwy wzrok Snape'a, ponieważ cała reszta wyrażała zdumienie.

-Mniej więcej. - odparła, uśmiechając się z wymuszeniem w stronę krukona. - Jak mają się sprawy w Hogwarcie, pani profesor? - zapytała, spoglądając na McGonagall. Starsza kobieta teleportowała się za pomocą sieci Fiuu, a mimo to jak zawsze wyglądała dostojnie.

-O dziwo spokojnie. Grupy konspiracyjne ślizgonów zostały rozwiązane, ale przypuszczam, że nie na długo. Postanowiliśmy zwiększyć liczbę godzin obrony przed czarną magią. Uczniowie z czwartego roku i wzwyż uczęszczają na praktyki. Pan Longbottom, panna Lovegood, młoda Weasley, pan Finnigan oraz pan Thomas utworzyli coś na rodzaj Gwardii Dumbledore'a tyle że jest legalna. - wyjaśniła, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

- Nie martw się. Nie brakuje nam cię na siódmym roku, Potter. - sarknął Severus, rozpoczynając z zielonooką walkę na wzrok.

-No już dobrze. - rozgromiła ich Molly, siadając obok męża.

-Znalazłaś jakieś wskazówki dotyczące horkruksów? - wtrącił Lupin, a przy stole zapadła cisza.

-Znaczy się... wiem, że jeden z nich to... Diadem Roweny Ravenclaw. - skłamała, odgarniając włosy za ucho. Remus kiwnął głową, zatapiając się w ciepłym napoju. Wyglądał na zmęczonego i obolałego. Tonks głaskała plecy ukochanego, co chwilę szepcząc, że 'będzie dobrze'. 

-Wczoraj była pełnia. - wyjaśniła czerwonowłosa, widząc zaniepokojenie Haven. - Przy okazji dziękujemy za eliksir, Severusie. Nie wiem, co Lunatyk zrobiłby bez niego. - Mistrz eliksirów skrzywił się słysząc przydomek Huncwota.

- Weasley, teleportujesz Xander'a i Cormac'a do domów. Ich rodziny się niepokoją. - polecił Moody, zwracając się do Rona i choć rudzielec nie wyglądał na zmotywowanego wstał od stołu. Widać było, że jeden tak bardzo chciał się pożegnać z Haven, ale nieprzyjemny wir porwał go w stronę domu. 

-Dobrze się czujesz? - spytał Granger w stronę przyjaciółki, na co kiwnęła głową.

-Jestem trochę zmęczona. Muszę się położyć. Swoją drogą to pyszne Bouillabaisse, Fleur. - mruknęła, opuszczając Weasley'ową kuchnię. Krętymi schodami wbiegła na górę i zajęła jedną łazienkę.

Po szybkim prysznicu, położyła się w pokoju Ginny, która przebywała w Hogwarcie. Słyszała stłumione rozmowy zakonników. Nie skupiając się na innych, wcisnęła twarz w niebieską poduszkę i zaczęła płakać jak małe dziecko. 

Teoretycznie nie miała prawa kochać kogoś kto pozbawił ją rodziny, ale praktycznie to właśnie robiła. Tak mocno zacisnęła ręce na pościeli, że wszystkie knykcie zrobiły się białe. Nie usłyszała jak brunet wchodzi do pokoju, ale poczuła uginający się materac.

-Haven... Wiem, że tęsknisz za Hughes'em, ale musisz zrozumieć, że nie przywrócisz życia zmarłym. - westchnęła, słysząc słowa Granger'a i podniosła się po pozycji siedzącej, wycierając podpuchnięte oczy.

Ty nic nie wiesz. On żyje, ale nie mogę z nim być, ani nawet przyznać, że go kocham.

-Wiem. Lubię czasami popłakać, Hugo. - wyjaśniła, starając się brzmieć prawdomównie.

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz