Chapter Fifty Two

7.7K 495 122
                                    

- W porządku - powiedziała, nim Tom otworzył usta. - Nie jestem zła - dodała, uśmiechając się w jego stronę z dobrocią. - Historia Bradford'ów to przeszłość, a my mieliśmy o niej zapomnieć, prawda? 

- Owszem. Ty możesz zapomnieć, ale ja nie. Nie zapomnę, że zabiłem wiele ludzi. Bez powodu, kierując się czystą ideą - wyznał z pogardą do samego siebie, opierając się o ścianę w salonie. 

- Takie są konsekwencje, ale każdy je ponosi. Najważniejsze, że żałujesz i...

- Ale ja nie żałuję! To jest mój problem, Haven! Nie odczuwam żalu! Tak jak nie czułem miłości, tak teraz nie czuję żalu - w ciemności jego oczy świeciły bardziej niż zwykle. Pierwszy raz od tak długiego czasu gryfonka ujrzała rzeź i bestialstwo w jego oczach. Nie cofnęła się do tyłu, tylko podeszła o krok bliżej, by upewnić się, że to co widzi w jego oczach jest prawdziwe.

- Tom... - wyszeptała. 

- Nie podchodź do mnie - syknął, odwracając wzrok w stronę nierozpalonego kominka.

- Może jesteś piekielnie inteligentny i sprytny, ale nie zrobisz ze mnie idiotki. Chcesz mnie od siebie odsunąć, ale po co? Nie uważasz, że jest ciut za późno? Wiem na co się piszę oraz co czeka mnie i nas, a mimo to chcę wykorzystać tyle czasu ile mamy. Nie musisz skreślać tego ot tak. To nasza wspólna decyzja, a ty skreślasz ją bez powodu. Przestań - stanęła przed kominkiem, rozpalając ogień za pomocą różdżki. Pomarańczowe światło pozwoliło im dostrzec swoje sylwetki oraz najbliższą kanapę. Mężczyzna ze złością wpatrywał się w tańczące płomyki, które sprawiały radość jego ukochanej.

- Co będzie dalej? - spytał, choć znał odpowiedź. Nie wiedział po co zapytał. Czuł ból z powodu brzydkiej prawdy o ich przyszłości. Kto nie wolałby pięknego kłamstwa?

- Oboje wiemy, że prawdopodobnie koniec. Nie zdołasz powstrzymać śmierciożerców, mój drogi. Świat czarodziejów czeka wojna i śmierć. Nawet, jeśli jeden z nas zginie, to drugi bez niego nie przeżyje. Odkąd umyślnie wszedłeś w relacje ze mną, zdawałeś sobie sprawę z końca. Ja miałam mniej czasu, aby to sobie uświadomić, ale taka jest prawda. Jakie mamy szanse? - wtuliła się w tors, zamykając oczy. 

Czuła ciepło bijące z kominka, jednocześnie słuchając równomiernego bicia jego serca. Riddle objął ją jednym ramieniem, bowiem drugim wciąż podpierał się o filar przy ogniu. Nie przeszkadzały mu loki rudowłosej, które łaskotały go po klatce i policzku. Przeszkadzała mu upartość dziewczyny. 

- Dlaczego weszłaś w tą relacje? Gdy dowiedziałaś się kim jestem? 

- Wciąż cię kochałam. Ile razy mam to powta- nie pozwolił jej dokończyć, ściskając ramieniem jeszcze mocniej. 

- Kochałaś czy chciałaś pomóc? - spytał twardo, niebezpiecznie silnie obejmując jej talie.

- Kochałam, Tom. Wciąż kocham! - niemal jęknęła, czując, że zaraz zgniecie jej żebra. - To boli - dodała cicho, zaciskając palce na koszuli czarnowłosego. Ucisk się poluzował, lecz Riddle stale nie pozwolił jej się odsunąć.

- Nie chcę żebyś umierała. Nawet jeśli umrzemy razem to ja rozpadnę się i stanę się niczym, a ty spotkasz tych, których ci odebrałem. Nie ma dla nas wspólnego końca - wypowiedział pewnie, jednak z cierpieniem.

- Tom. Dlatego zostało nam trochę czasu. Może kilka dni, może parę lat, a może kilkanaście. Wszystkie te momenty chcę spędzić z tobą. Zawsze są szczęśliwe zakończenia, albo nieszczęśliwe. Nam przypadło to drugie. Takie życie, lecz skoro daje nam czas to nie na marne - płakała. Nie chlipała głośno. Jedynie pozwoliła spłynąć wszystkim łzą. 

Taką cenę musiała zapłacić dla miłości, która była wręcz tragiczna i absurdalna. Czarnowłosy był pod wrażeniem jak bardzo silna było miłość. Jako nastolatek zakwalifikował te uczucie do najsłabszych. Jako dorosły mężczyzna uznawał je za najpotężniejsze, ale wciąż - niszczące.

***

- Panie? - nawoływała cicho czarnwłosa, przekraczając prób jego rezydencji. Niepewnie rozglądała się po pustych salonach, pragnąc ujrzeć mężczyznę. Znalazła go w salonie, gdy ten siedział na fotelu i wpatrywał się w ogień. W prawej ręce trzymał szklankę ognistej, a lewą błądził po ramieniu fotela.

- Co się stało, Bella? - spytał, biorąc łyka bursztynowego płynu.

- Nic szczególnego. Chciałam cię zobaczyć - wyznała, podchodząc bliżej kominka. Stanęła przed nim, wpatrując się w świecące, czerwone oczy. - Dlaczego nie wrócisz do Malfoy Manor, panie? Czy było ci tam źle? - zawsze uważał ją za odważną śmierciożerczynie. Jako jedyna śmiała odzywać się do niego w taki sposób.

- Było mi dobrze, ale tu jest mi lepiej. Tylko tu mogę mieszkać z moją miłością - odparł, wykrzywiając usta w coś na rodzaj perfidnego uśmiechu. Kobieta poczuła jakby przebił ją sztyletem, lecz nie dała tego po sobie poznać. Nie musiała. On doskonale wiedział o jej nieodwzajemnionej miłości.

- Miłością, panie? Przecież mówiłeś, że nie masz... - wyszeptała, nachylając się nad nim.

- Życie lubi zaskakiwać, moja droga. Musisz pogodzić się z tym, że kobieta której oddałem resztkę serca śpi teraz w mojej sypialni - nie mogła nic powiedzieć, tylko przytaknąć głową. - Nie martw się o mnie więcej. Wracaj do Rudolfa i pamiętaj, że jesteś moją śmierciożerczynią. Nikim więcej - dodał, kończąc szklankę Ognistej.

Czarnowłosa kobieta teleportowała się w nieznane mu miejsce, pozostawiając po sobie podmuch wiru. Tom wstał z fotela, jeszcze raz spoglądając na płomienie kominka. Z hukiem odstawił szklankę, wracając schodami na górę. 

W sypialni Riddle'a panowała błoga cisza, przerywana szumem wiatru. Okno było otwarte, wpuszczając do środka zimne powietrze. To jednak nie przeszkadzało młodej gryfonce, która spała jak zabita. Z uśmiechem przytulała się do poduszki, okryta jedwabną pościelą. 

Mężczyzna z westchnieniem ułożył się obok rudowłosej, patrząc tępo w sufit. 

- Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, Haven będzie musiała cię zabić. Tylko tak możesz ją uratować, Tom. Przepowiednia wcale nie uległa zmianie. To co przekazała Potter było jedynie kolejnym proroctwem. Wciąż jedno będzie musiało zabić drugiego. 

- Ona mnie nie zabiję. Nawet nie spróbuję. Znam, ją Dumbledorze. 

- Jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego. Nie masz wyjścia, Tom. Przecież ty jej nie zabijesz.

- A ona nie zabije mnie, głupcze! Nawet jeśli ją zmusimy, to czy później będzie szczęśliwa? Zabiłbyś swoją miłość, a później żył przez długie lata ze spokojem, pijąc herbatkę w południe?

- Jak zwykle wyciągasz pochopne wnioski, mój drogi. Czas opracować plan. I pamiętaj... Haven wciąż jest twoim horkruksem.

To nie był sen. To była konwersacja, która prześladowała go od tygodnia. Dokładnie tyle minęło od jej zakończenia. 

- Tom? Miałeś koszmar? - delikatny głos, ukoił jego rozdrażnione myśli oraz uspokoił nierównomierny oddech. Czerwone oczy spojrzały na bladą twarz z piegami na nosie. 

- To był zwykły sen. Wszystko w porządku - zapewnił, obejmując zielonooką ramionami. Uśmiechnął się pocieszająco, głaszcząc ją po plecach. - Śpij, Haven - szepnął, skupiając się planie. 

Zapowiadała się długa noc. Pełna niepokoju i planowania. I chodź to niebyła pierwsza noc Toma spędzona na wymyślaniu intryg to ta różniła się od pozostałych. Tym razem nie rodził koncepcji ataków. Wręcz przeciwnie. Tworzył strategię obrony rudowłosej gryfonki.

***

Wiem, że rozdział jest krótki, ale wciąż mam problem z tym opowiadaniem! Nie chcę go zniszczyć, a odnoszę wrażenie, że wciąż to robię...

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz