Chapter Fifty Seven

4.8K 361 78
                                    

Proszę przeczytajcie notatkę na dole!




Siedział za biurkiem, tępo wpatrując się przed siebie. Było mu ciężko podjąć decyzje. Mimo błagań rudowłosej dziewczyny, nie zgodził się. Czuł się źle z myślą, że w sposób okrutny związał jej ręce i uwięził na niezbyt wygodnym krześle, a następnie pozbawił różdżki. Tłumaczył sobie, że tylko w taki sposób ochroni ją od nieuniknionej walki, nawet jeśli miałaby go znienawidzić, żaden rudy włos nie spadnie z jej głowy. Przeniósł na nią wzrok.

- Posłuchaj mnie tylko - poprosiła, lecz zignorował jej komentarz, zamykając swoje powieki.

- Skończyłem ten temat, Haven. Robię to dla ciebie - wyjaśnił spokojnie.

- Dla mnie napadasz na Hogwart?! Co ci w ogóle odbiło, Tom?! Miesiąc temu tuliłeś mnie nad jeziorem, mówiąc, że wybuchnie wojna, ale nie przypominam sobie, żebyś wspomniał, że wybuchnie ona z twojej winy! Dlaczego to robisz?! - zaczęła się wiercić, próbując oswobodzić ręce, lecz im bardziej się kręciła, tym bardziej zaklęcie zaciskało jej dłonie.

- Taka jest konieczność, Haven. Zaufaj mi - mówił z opanowaniem, zaskakując ją.

- Zaufać? Po raz który? - zakpiła. - Wybaczenie ci i ponownie zaufanie kosztowało mnie wiele, Tom i nie proś mnie o to po raz kolejny, bo nie stać mnie.

- Haven. Prędzej czy później któreś z nas zginie - przerwał jej, prostując się. - I to będę ja.

- Nie zginiesz, ponieważ jestem twoim horkruksem i możesz sobie tak gadać, ale twoja dusza będzie bezpieczna - wzruszyła ramionami. Musiała pokręcić głową, aby wszystkie rude loki odsłoniły jej oczy.

- Nie rób ze mnie idioty. 

- To powiedz mi po co ci Hogwart? Skoro twierdzisz, że niedługo zginiesz, to po co podbijasz cały magiczny świat wraz ze szkołą, gdzie są uczniowie, którzy nie mają szans ze śmierciożercami? - jej głos zrobił się histeryczny. 

- Dziękuję, że pozwoliłaś mi przejść do tej części wyjaśnień, nie krzycząc. Pragnę zauważyć, że niczego nie napadam, ponieważ rozłożyłem jedynie namioty w Zakazanym Lesie i nie wydałem żadnego rozkazu. Fakt, że Dumbledore postawił cały zakon na nogi to jego sprawa. Jestem tu po coś innego - podszedł do kominka, patrząc na migające płomienie. 

- Po co? - uniosła brew.

- Tajemnica - skwitował. Panna Potter westchnęła cicho, szukając wzrokiem czegoś co mogłoby ją uwolnić, lecz na próżno. Ich ciszę przerwał niejaki Ancis Trevor, wchodząc do środka. Haven zdziwiła się, widząc, że mężczyzna nawet na nią nie spojrzał, bo w końcu widok panny Potter obok Czarnego Pana był raczej niecodzienny.

- Możemy już panie? - spytał, spuszczając głowę.

- Owszem. Czas się zbierać - odwrócił się w jego stronę. Śmierciożerca opuścił namiot, kłaniając się nisko. 

- Jak to zbierać się? Czego ty tu chciałeś? Rozłożyłeś namioty, aby po chwili się zebrać? - była zupełnie zdezorientowana. 

- Rozłożyłem się tu, aby cały Zakon zebrał się w Hogwarcie, podczas gdy śmierciożercy obrabowali ich domu z czegoś cennego. Poza tym musiałem znaleźć coś jeszcze, a to byłaś ty. Powołując się na twoją ciekawość, założyłem, że uciekniesz z zamku z ukrycia zaczniesz obserwować naszą bazę w lesie. Nie natrudziłem się przy lokalizacji. W każdym razie przyszłaś w lekko inny sposób, ale jesteś, więc co tu dalej robić? -

We are the same || RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz