|53 - Finał Aktu II.|

71 15 25
                                    

- ♣; 2005 -

- Co... co się wydarzyło?

Telefon w środku nocy, a właściwie pojedyncze nagranie głosowe wysłane do każdego z paczki; wcześniej się nie zdarzyło, by to Shinra z taką paniką się z nimi skontaktował.
Najwyraźniej... wciąż wystarczająco nie dojrzał do tego wszystkiego.
Czwarta dwadzieścia dwie, a zebrali się wszyscy (przyjaciele) w jego skromnym salonie w tym jego (i Celty) prywatnym apartamencie; stoją, gdy to sam gospodarz leży na kanapie. Wzrok bruneta jest zmęczony, jak gdyby pusty; wpatruje się w sufit, i nie jest w stanie się w sobie zebrać, by zetrzeć z czoła pot.
Okularnik płakał; ale nie histerycznie lub chociażby w przezabawnej panice, nie; ciche, grube łzy, nawet nie szlocha. Siada, zebrane krople ściekają po szyi. Głośno westchnął, jak gdyby gotów poddać się na tym wszystkim. Nonszalancja w jego ruchach, głosie, spojrzeniu, tak bardzo nie pasowała do tej gorącej solanki.

- Celty znalazła... ciało w jednym ze śmietników.

Wypowiedział potem pojedyncze słowo... nie. To nie on. To była Celty, prawda? A może on. Nieistotne. Padło jedno imię. Nie, nie wie nawet, czyje. Czy na pewno te. Czy może nie były dwa, zmieszane w jedno. Nieistotne.
Wystarczyło przerażenie, żal, żałość, smutek, które zabarwiły twarze jego przyjaciół. Przyjaciół.
Tak, przyjaciół.
Już poszli. Wiedzieli, że nie ma po co zostać. Nie będzie pogrzebu; on na pewno wciąż zobaczy w tym życie na ten swój chory sposób. Tak uszkodzony jak zawsze... ach. Ale o tym wie tylko okularnik... przynajmniej tę część oszczędził swoim przyjaciołom.
Gdyby mógł, i Celty... wolałby, by i Celty o tym nie wiedziała.
Ale kiedy tak siedzieli we wspólnym, powoli uspokajającym objęciu, jest (samolubnie) wdzięczny. Nie jest jedyny w tej chorobie, którą został zarażony.
Nie, nie, to nie choroba. Sama wiedza... choroba tak przerażająca, że sama wiedza o jej istnieniu cię niszczy.

- 2005... 2006... 2007... 200? -

Mijały dni. Tygodnie. Miesiące. Lata.

Wszystko wciąż toczyło się w swoim tempie.
Intrygi, zamieszki, bitwy, zepsute zabawki, zepsuci ludzie, interesujący ludzie, nudni ludzie, bestie.

Nie spodziewał się, że przegra. Ach, nie. Nie było to nic, co należałoby kiedykolwiek przewidzieć; tak, gra, to było ryzyko, rzucił kostką, ruszyła ruletka, wypadło na nieobstawione pole.
Gra. Już niekoniecznie aktorska.
Stojąc tak, w samym centrum Ikebukuro, z tymi wszystkimi ranami; uśmiecha się.
Przegrał z bestią. Niekoniecznie zapisany scenariusz.
Potwór udowodnił mu, że więcej w nim człowieczeństwa, ach, niż w całej postaci kruczego mężczyzny... nie. Chłopca. Po prostu chłopca, który był zbyt samolubny i zbyt często sięgał po nowe zabawki, na które nawet nie zasługiwał. Nie, nie, to nie jest już, może i nigdy nie była, kwestia zasługiwania.
Aktor nie powinien sięgać po rekwizyty, nie powinien wynosić je spoza sceny. Ich miejsce jest tylko na scenie.
Przyszło mu za to zapłacić.
Nie, o czym on mówi? Zapłata? Za kradzież? Czego? Przecież tu nic nie ma. Sceny nie ma. Teatr rozpadł się... kiedy?
Samochód. Wyjeżdżają z miasta.
Kruk, już teraz tylko marny człowiek, nie, człowiek? z martwym uśmiechem, jedną dłonią trzyma się za wciąż bolesną i krwawiącą ranę, drugą obejmuje pewien przedmiot.
Martwy-nie-w-ciele.

- ...ale pewnie wolałbyś spotkać się z doktorem z półświatka, prawda?

Słowa usłyszane niczym przez mgłę (ból), ale uśmiech nie opuszcza jego ust.

- Tsa... ale najpierw zabrałbyś mnie jak najdalej od tego miasta jak to tylko możliwe? Jeżeli i tak mam umrzeć, mieć potwora przy łożu śmierci... tego bym nie chciał.

Zmęczony. Tak bardzo zmęczony.
Nie, czy on ma prawo w ogóle mówić o zmęczeniu? To tylko brak weny, wyimaginowana chwila, przez którą zatraca się w scenariuszu.
Przegrał. Ponownie przegrał wcześniej ułożoną piosenkę w swojej głowie. Zagrał ją palcami o szybę, stukając pomalowanymi na czarno paznokciami, które jeszcze nie zdążyły wyschnąć; mały gest, którym uczcił dzisiejszą grę.
Nie spodziewał się, że ten dzień mógłby kiedyś nadejść... że nadejdzie tak szybko. Nie, nie, to nie jest kwestia zapowiedzi. Po prostu zamiast jak aktor, zachował się jak widz. Nieładnie. I to w dodatku z zaskoczenia; przez zaskoczenie; gdyby nie to, wszystko skończyłoby się odpowiednio.
Ale bestyjka zawsze lubiła go zaskakiwać, prawda?
Patrzy na swoje nogi i się uśmiecha. Są tak bardzo otępiałe.
Rozmyśla, czym dokładnie przyjdzie mu zapłacić za swą porażkę; znajduje cichą odpowiedź w tym otępieniu.

Omijają most nad Sumidą, wieżowce, ulice, te mniej i bardziej znane sklepy, kolejne dzielnice...
Z dala od Ikebukuro. W końcu przegrał.
Uśmiech wciąż jest na jego twarzy, a jednak jest tak bardzo zmęczony; wraz z przegraną (w głowie piosenką) poniekąd uświadamia sobie, że bawienie się zabawkami całe życie sprawiło, że nigdy tak naprawdę nie dorósł.

Sięga po tę ostatnią lojalną zabawkę. Wciąż pamięta jej ciepło sprzed tych siedemnastu lat.
Głaszcze ją, palcami zahaczając o czarno-białą obrożę z dużym medalionem na szyi pluszaka.
Jest zimny. Jest tak bardzo zimny.

Zaczyna się zastanawiać, czy umarł.
Zaczyna się zastanawiać, kto umarł.
Zaczyna się zastanawiać, co jest już martwe.
Zaczyna się zastanawiać, co już było martwe dawno temu.
Zaczyna się zastanawiać, gdzie zakopać przegraną piosenkę.
Zaczyna się śmiać.

- ♣ -

Zapach stęchlizny, tak charakterystyczny dla tego opuszczonego miejsca. Koniec, który przyniósł ze sobą spokój; nowy początek.
Lepszy. Możliwe, że w wielu aspektach trudniejszy, ale lepszy.
Blondyn zaskakująco ostrożnie otwiera metalowe ,,wrota'', które prowadziły do jej dawnego królestwa.
Opuszczone. Oprócz stęchlizny też kurz (który jeszcze dziś zginie spod jego ścierki). Zapomniana maszyna do pisania, stary fotel, liczne półki z książkami... tylko ze względu na szacunek nikt nie ruszył tego miejsca.
Jest im wszystkim wdzięczny.
Wyjmuje zza pleców bukiet kwiatów, jak gdyby chciał ją zaskoczyć; kładzie je na stole, nie trudząc się, by wsadzić je do dziurawego wazonu. Cicho się zaśmiał, niemalże złośliwie, wspominając, jak zawsze mówiła: ,,Nienawidzę kwiatów, mam alergię!", a mimo to przyjmowała je za każdym razem. Nigdy nie kichnęła.
Może i byłaby nieco zła; w końcu wchodząc, nawet nie zdjął kurtki... ale z drugiej strony na pewno by się ucieszyła na wieść (choć by tego nie przyznała), że ta sama koronka królowej Anny zarówno rośnie wokół, jak i leży jako wiązanka przy grobie jej męża.
By rozkoszować się chwilą specyficznej melancholii, usiadł na bujanym fotelu, wgryzając się w belgijską czekoladkę, którą ze sobą przyniósł. Postanowił złośliwie zapalić papierosa, lewą dłonią, jakże wprawnym ruchem dopisując tytuł kolejnego rozdziału.

- Słowa: 1 010 -

[Jeżeli nie chcesz poznać zakończenia tej historii, możesz zawsze przestać czytać w tym momencie; nie bez powodu istnieje podział na Akty.]







akt I zakończeniem nadziei
akt II zakończeniem porażki
akt III zakończeniem nieznanym

♠ My Monster / My Exception | Shizuo x Izaya | (Durarara!!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz