- ♣n; nieistotne -
Czym są siostrzyczki Orihara?
Drewniana deska ze sceny, wyłamana podczas jednej ze sztuk, która rozpoczęła się apogeum szaleństwa.
Chociaż wolałyby nie kojarzyć tamtego piękna z ich bratem. Ich brat ze wtedy... to kłamstwo. Nie, tylko akt, trwający nie więcej, niż dwie godziny, a mówiący więcej, niż wszystkie biblie narodów.- To wszystko... się nie klei.
- Mm. - skinęła głową w odpowiedzi.
- ...i nie ma najmniejszego sensu.
- Mm.
- ...słuchasz mnie w ogóle?
- Mm.
- Aoba-kun ma małego...
- ...
- ...szczeniaczka, wzięli go ze schroniska.
- A-a. - tym razem pokręciła głową na nie. W końcu, gdyby aktualnie przygarnął jakiegoś zwierzaczka, ona dowiedziałaby się o tym pierwsza.
- Więc jednak słuchasz.
- Mm.
- ...cieszę się, że zawsze słuchasz.
- ...mm.
,,Cieszę się, że zawsze mówisz'' zawarte w sposobie, w jaki jej kąciki ust lekko uniosły się do góry.
- ...ale ma mały rozmiar buta, sądzisz, że faktycznie ma małego?
...chociaż czasami w sumie to byłoby lepiej, gdyby była cicho.
Zaczęło się aktem. Pytanie, ile z tego zostało tekstem wyciętym ze scenariusza, a ile stało się rzeczywistością; to wszystko, wraz ze sposobem, w jaki się zachowują. Nawet już nie chcą, żeby było inaczej; nie ma tu miejsca na pragnienia, których nie ma w tekście.
Drewniana deska ze sceny, wyłamana podczas jednej ze sztuk, drzazgi powbijane w oczy, język, paznokcie, gwoździe służą za zęby, serce zapisaną (i pustą) kartką papieru.
Cofają się i oglądają to dzieło z dziwnym podziwem. Starsza aż cicho westchnęła, niecharakterystycznie dla niej przerywając ciszę.Manekin, który ostrożnie składają z poznajdowanych w mieście części, coraz bardziej nabiera kształtu; rozmiaru dorosłego człowieka, pozbawiony jakichkolwiek cech charakteru, ale przynajmniej z daleka można by pomyśleć, że przypomina wyglądem ludzi. Ostrożnie powyłamywane fragmenty drewnianych mebli, metalowych struktur, poskładane używając drutów i gorącego kleju, w niektórych miejscach pozbawione artykulacji, a jednak może zgiąć i wyprostować zarówno środkowy, jak i wskazujący palec, więc uznały to za wystarczający sukces.
Jedna twierdzi, że jest za mało koloru; sięga więc po farbę. Małym pędzlem, którym jeszcze dziś pudrowała w szkole nosek jednej z koleżanek w klasie (octem), wykonuje drobne, precyzyjne ruchy.
Druga, że za cicho; wyjmuje stolik, by móc wspiąć się na najwyższą półkę. Z dziury w suficie wyjmuje zardzewiałą pozytywkę, którą przykleja gorącym klejem do gardła (ich kreacji).Wszystko... wraz z tą deską i sposobem, w jaki wyraziły swój artyzm - ,,prezent'' dla ich braciszka.
Chcą mu to pokazać. Chcą, by je pogłaskał po główkach, uśmiechnął się, i powiedział, że dobrze się spisały, i jest z nich dumny, i zadowolony, i szczęśliwy, że ma takie urocze siostrzyczki, nawet jeżeli będą to kłamstwa.
A będą.
Chcą chwili uwagi w jego uśmiechu, jak gdyby znowu były małymi dziećmi. Nie są. Są. Nie są. A może jednak są, rozmyślają, widząc, jak beznadziejnie wygląda ich dzieło artystyczne; niczym przerośnięta laleczka z horroru o wyjątkowo niskim budżecie.
A jednak ich.
Spędziły nad tym kilka godzin, po drodze ich palce zrobiły się czerwone, drobne drzazgi wielokrotnie powyjmowane, niczym miłosne ugryzienia od ich kreacji.
Chcą mu to pokazać, tylko by kazał im zanieść ,,to'' do tamtego teatru i nagrać reakcję tamtejszych ludzi, gdy pewnego dnia znajdą tam coś tak odrażającego (pięknego, w końcu to ich uczucia do brata).
Kłamstwo.
Wahają się, czy chcą mu to pokazać. Spędziły nad tym wiele godzin (jedenaście) bez ani jednej przerwy, a i tak nie wyszło tak, jak chciały.
Nie potrafią inaczej. Naprawdę spróbowały.
Starsza, zauważywszy nową drzazgę w palcu lewej dłoni u siostry, wyjmuje z kieszeni igłę i zaczyna delikatnie skubać. Potem tylko coś zamiast plasterka...- Nie powinnaś.
,,W końcu to z tych bandaży miałyśmy uszyć naszym uczuciom ubranie".
- I tak tego nie umiemy. Równie dobrze może być goły. W najgorszym wypadku ta prawie ślepa woźna z teatru, zamiast się przestraszyć, zezłości się, i zacznie rzucać środkami czystości w ,,cholernego ekshibicjonistę, i co ty robisz na świętej ziemi teatralnej, zboczeńcu''.
,,Bo niemoralność może w teatrze istnieć tylko na scenie podczas prób i samego występu, by nie zamazywać niepotrzebnych linii między rzeczywistością a dziełem'' cicho wyszeptane w ich pamięci.
Obie zezłościły się nieco na to wspomnienie. Ich brat nie musi tu być ciałem, a i tak jest irytujący.
W odpowiedzi w miejscu, w którym powinny być oczy istoty, wbijają odłamki szkła z rozbitej butelki po oranżadzie.Pierwsze promienie światła przebijają się przez dawno wybite okna opuszczonego magazynu, który obecnie służył im za kryjówkę i pracownię artystyczną. Miejsce to przeszło niezłą transformację; jeszcze kilka lat temu po nocach szlajali się tędy członkowie pomniejszych gangów w poszukiwaniu placówek, gdzie mogliby poudawać ,,tych groźnych''.
Ominiemy fakt, że tych gówniarzy z gimnazjum wybiły wtedy równie młode, dwie dziewczynki.
Świt... który pozwala na dojrzenie tych wszystkich malunków na ścianie, których z pewnością nocą nie zostałyby zauważone.
Muszą się więc pospieszyć. Nie chcą patrzeć na otaczającą ich rzeczywistość dłużej niż to konieczne.
Kolejny gwóźdź.
Oko ucieka w lewo, widzi zapisane niczym piórem na ścianie słowa.
Drżenie dłoni, które pogarsza się z każdą następną sekundą.
Zasłania uszy, jak gdyby uśmiechająca się z obrazka mama wymawiała pełne miłości kłamstwa.
Pot spływa po skroni.
Chowa głowę, nim z zieleni ogrodu ściennego dotrze do niej wyimaginowany zapach kwiatów.
Krew z przegryzionych ust.
Manekin do worka jak na zwłoki, pospieszne kroki.
Potyka się.
Druga podchodzi, by jej pomóc; zatrzymuje się jednak, gdy sama wzrokiem zahacza o ten rekwiem spokoju.
Nie wiedzą, ile minut (godzin) tak zastygły, wpatrując się w ten obraz szczęśliwej rodziny nabazgrany niczym dziecięcą kredką świecową, zatarty nieco przez czas, a jednak wciąż jakże wyraźny. Kwadratowy domek z trójkątnym dachem. Drzewko wyglądające niczym grzybek. Kolorowe kwiatki. Płotek.
I rodzina. Rodzice, uśmiechnięci. Niczym wieże potężnego muru, gotowi obronić swoje dzieci; między nimi trójka uśmiechniętego rodzeństwa.
Boją się odwrócić wzrok. Boją się spojrzeć chociażby centymetr w lewo, ponieważ doskonale wiedzą, że jeszcze jedna postać stoi z boku, ale on...
Wzrok nieposłuszną istotą. Jedna zahacza spojrzeniem, druga podąża.
Krzyk. Krzyki. Wydarte na raz z gardła, jak gdyby nóż wdrążany był właśnie w najdelikatniejsze fragmenty skóry. Brutalny. Nie mają już siły, bardziej charczenie, aniżeli krzyk. Darcie, zdzieranie, zdzieranie. Zwijają się w pół, wciąż krzyczą. Płaczą. Pot, na skroni, po dłoniach. Cierpienie zrodzone z nieistniejącej choroby. Krzyczą. Oddechy. Zwinięte w pół, niczym swoje odbicia, leżą na ziemi, stykając się plecami. Niczym wydarte skrzydła motyla; niedaleko obok nich motyle ciało zrobione z drewna, gwoździ i szkła.
Ciężkie oddechy, bolące gardła, łzy pozasychane na policzkach. Mają dość, chociaż wiedzą, że nie mogą przestać. W końcu to jeszcze nie jest koniec scenariusza.
Zadałyby pytanie ,,po co'', gdyby tylko mogły. Nie mogą. Nie mogą, bo tego nie ma w scenariuszu.
Więc milczą, jak gdyby krzyki sprzed chwili nigdy nie istniały. Skrzydła podnoszą resztę istoty, strach.
Strach w sposobie, w jaki pospiesznie stamtąd wychodzą; prędzej, prędzej, nim przypadkiem ich wzrok ponownie spocznie na istocie z ich koszmarów, na obrazie nierealnej przeszłości.
Ich nogi są drżące, same są wycieńczone, ale posłusznie, według scenariusza, nim wyjdą z pomieszczania, zatańczą motyli walc, po czym zasuną za sobą metalowe drzwi więzienia wspomnień.Drewniana deska ze sceny, wyłamana podczas jednej ze sztuk, szkło powbijane w oczy, drzazgi w język, paznokcie, gwoździe służą za zęby, serce zapisaną (i pustą) kartką papieru. Podarte na dwa, zdarte niczym skrzydła z bezbronnego motyla.
Spójrz, przypatrz się. Tym właśnie są.
- Słowa: 1 198 -
[Zostanie umieszczony między rozdziałem 46 a 47, mimo zostania dodanym miesiące później.
Natchnienie jest ciekawą istotą.]
![](https://img.wattpad.com/cover/118000487-288-k497220.jpg)
CZYTASZ
♠ My Monster / My Exception | Shizuo x Izaya | (Durarara!!)
FanfictionZaśpiewał szyderczo, kołysząc się na deszczu niczym pijany. - Kopnięty w brzuch przetoczył się po posadce, a to wszystko według scenariusza. Stłuczona butelka, czerwona już-nie-biała koszula, zapaszek alkoholu i te wszystkie inne rekwizyty, bez kt...