- ♣N; 2009 -
Następny dzień, w którym poranek przywitał ich obu tak samo.
- ...Izaya.
Ach, imię. Czyżby wyrzucił przez okno wszystkie pozostałe przezwiska? Znowu zapomniał? A może wręcz przeciwnie?
- Hm...?
Gardłowy pomruk, głosy wciąż nieprzyjemnie zachrypnięte po nocy; czarnowłosy powstrzymuje się przed wyszeptaniem prośby o mokry pocałunek, bo i ta drobna zachcianka jest niezaprzeczalnie nie na miejscu, nieodpowiednia, i tak bardzo w jego stylu - spontaniczna, pozbawiona sensu, mająca na celu zaspokojenie ciekawości. Postanawia milczeć, czeka.
- Czy... z twojego punktu widzenia... ugh. - Głupoty, czyżby ze zmęczenia? Jeżeli nie z jego, to z czyjego, by wciąż było prawdą? - ...czy jest to... teraz... przepełnione nostalgią? Chociaż... chociaż trochę?
Potyka się o własne słowa, mówi mimo suchości w gardle, głos jakże cichy, jak gdyby niepewny; za odpowiedź dostaje przepełniony nostalgią uśmiech, albo przynajmniej tak postanowił nazwać to w swojej głowie.
Było jeszcze wcześnie. Przymknęli oczy.
(tak jasno mimo pory roku? wcześnie?
wcześnie dla nich, za wcześnie dla wspomnień)- ♣; 2008.02 -
Ta sama scena... nie, poprzednia scena... ach, też nie. To nie ten czas, więc jak i scena... z drugiej strony, teatr - czas przedstawień zmienny, teatralne deski te same, więc może i tym razem...
...nie, nieistotne. Inna scena, w znaczeniu, inny moment, chociaż samo miejsce pozostałe bez zmian... ponownie, nieprawda, zmiany są, i to istotne...
...od nowa, od nowa; tym razem bez pomyłki, dobrze? Ten sam teatr, to samo łóżko, na nim dwóch ludzi-aktorów, jedna z postaci chorobliwe chuda, jak gdyby można by ją było połamać za pomocą pojedynczego pajęczego uścisku.
Wspomnienie; kolejny ,,pierwszy raz'', z ,,pierwszym'', oznaczającym, ,,pierwszy raz, gdy leżeli obok siebie". Izaya niemalże nie zaśmiał się na sposób, w jaki ich spojrzenia się spotykają; z jakiegoś powodu przypomina sobie własnych rodziców i tamte równoległe kanapy, których tapicerkę wielokrotnie zmieniano.
Nie jest tak samo, upomina się, ale wyciąga dłoń, by to potwierdzić. Odkąd zaczyna się fiolet ze wspomnień? Tu, przed nim, jest tylko spokojny błękit (albo przynajmniej byłby, gdyby miał nazwać te emocje). Czy musi uronić krew, żeby stworzyć ten sam kolor?- Izaya.
Ach, ponownie. Nie jest to ,,pierwsze wypowiedzenie jego imienia'', a jednak każde kolejne zdaje się takim właśnie być; pierwszym. Wyjątkowo, pierwszym-nie-ostatnim.
- Tak?
- Co sądzisz o ludziach?
- Kocham ich.
Kochał. Kocha. Czasem nie wie już sam, nie wie, czy nie zaszła w nim jakaś zmiana, która doprowadziła go do upadku, upadku jego ideałów, wszystkiego, co do tej pory uważał za fascynujące. I, ponownie, czyja to wina?
- Więc... nie chcę, żebyś mnie kochał.
Zmarszczył w odpowiedzi brwi, jak gdyby usłyszał największą możliwą niedorzeczność.
- ...nie jesteś człowiekiem.
- Jeżeli niebycie człowiekiem sprawi, że nie będziesz ,,mnie kochał''... - W powietrzu podkreślił to, wykonując palcami cudzysłów. - ...to cieszę się, że nie jestem człowiekiem.
Za-duża, za-ciepła, zbyt-dziwna dłoń na jego policzku.
- ...dziwnyś.
- A ty?
![](https://img.wattpad.com/cover/118000487-288-k497220.jpg)
CZYTASZ
♠ My Monster / My Exception | Shizuo x Izaya | (Durarara!!)
FanfictionZaśpiewał szyderczo, kołysząc się na deszczu niczym pijany. - Kopnięty w brzuch przetoczył się po posadce, a to wszystko według scenariusza. Stłuczona butelka, czerwona już-nie-biała koszula, zapaszek alkoholu i te wszystkie inne rekwizyty, bez kt...