Rozdział 28 Wizyta

42 3 0
                                    

Pov Ellie
Następnego dnia wstałam z zamiarem ponownego odwiedzenia Chrisa. Napewno nie miał co tam robić, więc nie powinno przeszkadzać mu moje towarzystwo. Czułam się trochę winna za to, że nie umiałam mu wczoraj pomóc. Działałam pod presją, co było czynnikiem, który zdecydowanie niczego nie ułatwiał. Nie byłam pewna, czy w innych okolicznościach mogłabym cokolwiek zrobić. Skłaniałam się raczej do wersji, że nie.

Zapukałam do drzwi pokoju mojego brata. Zamierzałam poprosić go, żeby podwiózł mnie do szpitala. Może go trochę wykorzystywałam, ale od czego się ma rodzeństwo.
- Co?! - usłyszałam głos Dana.
Pozwoliłam sobie wejść do środka. Brata zastałam leżącego w łóżku. No tak, zawsze wstawałam od niego wcześniej. Powinno przestać mnie dziwić jego życie leniwca.
- Mam prośbę - powiedziałam, stając nad nim.
Otworzył zaspane oczy i mrużąc je, spojrzał na mnie.
- Nie - odparł z uśmiechem i odwrócił się do mnie tyłem.
Westchnęłam, przewracając oczami. Nawet nie wiedział o co prosiłam.
- Zawieziesz mnie do szpitala? - zapytałam, przedłużając ostatnią sylabę w słowie „ szpital".
Dan prychnął na moje słowa i odpowiedział.
- Możesz jechać autobusem.
Nie miałam na to ochoty. Miałam pod ręką kierowcę, który nie był niczym zajęty. No i przede wszystkim darmowy. Usiadłam na łóżku i szturchnęłam go w plecy.
- No weeeź, nie bądź taki. Swojej siostrze nie pomożesz?
Próbowałam odwrócić go w moją stronę, ale nieodparcie mi to uniemożliwiał. Był jak skała. Nie udało mi się go ruszyć na milimetr. Po dłuższym milczeniu i moim mocowaniu się z nim, powiedział.
- Dobra, ale nie jestem twoim szoferem. Wracasz sama.
Pisnęłam szczęśliwa na te słowa i przytuliłam się do jego pleców.
- Kocham Cię! - krzyknęłam mu do ucha.
Uwielbiałam się z nim droczyć. Dan się skrzywił i przekręcił jeszcze bardziej.
- Tak, ja też Cię kocham - powiedział w poduszkę. - Skoro to już mamy ustalone to, czy byłabyś tak miła i dała mi jeszcze chwilę pospać?
Zaśmiałam się i wstałam z jego łóżka. Wyszłam z pokoju, zamykając drzwi.

Po południu Dan, tak jak powiedział, zawiózł mnie do Chrisa. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, kazał mi go od niego pozdrowić i odjechał. Skierowałam się do wejścia, a potem do odpowiedniej sali. Weszłam do środka. Chris półleżał na szpitalnym łóżku i przeglądał coś w telefonie. Usłyszał otwieranie drzwi i podniósł wzrok znad urządzenia. Uśmiechnał się na mój widok, co odwzajemniałam.
- Cześć - powiedziałam i usiadłam na krześle obok niego.
- Cześć - odpowiedział. - Co cię tu sprowadza?
- Po prostu pomyślałam, że ci potowarzyszę w niedoli.
Zaśmiał się na moje słowa.
- Cóż za wspaniałomyśloność - odparł.
- Jak z raną? - zapytałam, patrząc na miejsce, gdzie został postrzelony.
- Fire mówi, że szybko się zagoi. W weekend będę mógł już wrócić do domu.
- To szybko - stwierdziłam pozytywnie zaskoczona.
- Cieszę się, że nie muszę tu siedzieć jakoś specjalnie długo.
Kwinęłam głową. Po tych słowach zapadła cisza. Nie pomyślałam tylko o jednym. Właśnie o takiej niezręcznej sytuacji. Szukałam w głowie czegoś, co mogłabym powiedzieć.
- Ciekawa sprawa - powiedziałam, patrząc na kołdrę. - Ten Fire. Dziwny typ.
- Nauczyciel, lekarz, agent FBI i niewiadomo kto jeszcze - podjął temat.
- Podobno jeszcze strażak, tak twierdzi Vialle - przypomniałam sobie jej słowa po sytuacji, w której w szkole wybuchnęły okna.
- Serio? - zapytał z niedowierzaniem. - Cholerny człowiek renesansu.
Wybuchnęłam śmiechem na to określenie. Było w tym tyle prawdy. Nawet mogłabym powiedzieć, że historyk był kimś ponad to.
Potem nie było już momentów, gdzie milczeliśmy. Bardzo dobrze nam się rozmawiało i przesiedziałam u niego całe popołudnie. Dawno się tyle nie śmiałam w ciągu tak krótkiego czasu. Brunet potrafił mnie rozbawić, jak mało kto. Pod tym względem był podobny do Dana. Oboje mieli taki sam typ humoru.

Po jakimś czasie ktoś wszedł do sali. Jak się spodziewałam nie była to pielęgniarka lub lekarz tylko mój brat. Popatrzył na nasze uśmiechnięte twarze i powiedział.
- Miło was widzieć, drodzy państwo.
Przewróciłam oczami i spojrzałam na Chrisa, który nie przestawał się szczerzyć.
- Witamy zacnego przybysza - odpowiedział.- Gdybym stał to bym się ukłonił, no ale sytuacja na to nie pozwala.
Dan podszedł bliżej i przeniósł wzrok na mnie.
- A ty wciąż tutaj? - zapytał, po czym zwrócił się do przyjaciela. - Nie może się od ciebie odczepić, co?
Poczułam jak zrobiłam się czerwona na twarzy. Zasłoniłam ją szybko włosami, jednocześnie udając, że sprawdzałam coś na telefonie. Kiedy podniosłam spowrotem wzrok, spotkałam się z pobłażającym spojrzeniem Dana. Przejrzał mnie skubany. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, na co on figlarnie się uśmiechnął. Jeżeli miał zamiar powiedzieć coś więcej to nie będzie prowadził kolorowego życia. Już ja się o to postaram.
- Cóż, nie było cię tak długo, że zacząłem się martwić.
Jasne. Nie wierzyłam w te słowa. Przyszedł mi podokuczać przy Chrisie.
- Taa, oczywiście - odparłam.
Zrobił tetaralnie wzburzoną minę i złapał się za serce. Było to tak komiczne, że zaśmiałam się pod nosem.
- Kwestionujesz moje słowa?
Pokiwałam głową z udawanym smutkiem. Chris patrzył to na jedno, to na drugie, niczym w meczu ping- ponga.
- Dobrze, więc myślę, że możemy już wracać. Pożegnajcie się ładnie i zaraz widzę ciebie, Ellie, w samochodzie - powiedział Dan, pożegnał się z Chrisem i wyszedł z sali.
Podniosłam się powoli z krzesła. Zacisnęłam usta, krążąc wzrokiem po ścianach.
- To... Do zobaczenia - powiedziałam i chciałam już iść, jednak zatrzymał mnie chłopak, który złapał mnie za nadgarstek.
- Dziękuję, że tu przyszłaś - powiedział i puścił moją rękę.
Spojrzałam na niego po raz ostatni i posłałam uśmiech, który odwzajemnił. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do wyjścia.

Odnalazłam samochód Dana i wsiadłam do środka.
- Jak tam, gołąbeczku? - zapytał słodkim głosem.
Popatrzyłam na niego spode łba i zapięłam pasy.
- Świetnie - odparłam. - Chris wychodzi ze szpitala już w weekend.
Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.
- Już? Szybko się chłop kuruje. Pewnie to dlatego, że praktykował już niektóre sprawy.
Jęknęłam na jego słowa. Dan bez podtekstów, to nie Dan. Nie wiedziałam, jak chłopcy mogą się nie wstydzić niektórych rzeczy. Były sprawy krępujące, o których oni mówili jak o pogodzie. Czasami też tak chciałam.
- Dan... Takie rzeczy to możesz mówić jemu - powiedziałam.
Spojrzał na mnie przez chwilę i spowrotem wrócił do patrzenia się na jezdnię. Trzeba było mu przyznać, że kierowcą to był niezłym.
- Oj tam, czepiasz się - powiedział lekceważącym tonem i włączył radio
Z głośników ryknęła głośna muzyka. Podskoczyłam na siedzeniu. Dlaczego musiał mnie tak straszyć. Brat zaśmiał się na moją reakcję.

Dojechaliśmy bezpiecznie do domu. Wysiadłam z auta, trzaskając drzwiami i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Po chwili dołączył do mnie Dan.
- Powinnaś mi płacić za te podwózki - powiedział.
- Nie prawda, jesteś kochanym bratem, który niczego nie wymaga w zamian - odparłam ze słodkim uśmiechem.
- Może zacznę? - zaproponował z rozbawieniem.
- Nie będę prała ci ubrań.
Postnowiłam przejść do szantażu.
- Nie było tematu - odparł podnosząc ręce w obronnym geście.
Uśmiechnęłam się zwycięsko i weszłam do domu. Tak się postępuje z facetami. Weszłam na górę do swojego pokoju i dopiero wtedy poczułam, jaka byłam zmęczona. Zrobiłam wszystkie rutynowe wieczorne czynności. Tamtego wieczoru wyjątkowo szybko znalazłam się w objęciach Morfeusza.

Naznaczeni: WidzącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz