Rozdział 47

846 40 12
                                    

- Teraz prawa do tyłu. Nie ta, ta druga prawa.

Zaśmiał się mój brat. Spojrzałam w górę bo był o wiele wyższy.

- Dzięki że chce ci się tracić na mnie czas.

Zaśmiałam się.

- Ktoś musi cię tego nauczyć. Niedługo bal.

Powiedział.

- Loki teraz była lewa!

Zaśmiałam się.

- Przepraszam!

Krzyknął gdy nadepnął mi na nogę.

- Zdekoncentrowałaś mnie.

Powiedział. Zaczęłam się cicho śmiać. Upadłam i śmiałam się jeszcze bardziej.

- Oferma ze mnie.

Powiedziałam.

- Każdy tutaj musiał się tego uczyć.

Pocieszył mnie. Odgarnęłam włosy do tyłu.

- Wstawaj.

Powiedział. Spojrzałam na niego a on powtórzył.

- No wstawaj.

Otworzyłam oczy szerzej.

Loki.

Podniosłam się ma kolana. Spojrzałam na moje odbicie w kałuży. Zobaczyłam jak moje warkocze się unoszą.

- O nie... nie proszę... nie jestem na tyle silna.

Mówiłam. Nie chciałam wypuścić tej mocy ze mnie.

- Wypuść ją. Jesteś Luna Odinson. Księżniczka Asgardu. Bogini. Wszechświat nie widział silniejszej osoby od ciebie.

Powiedziała... Matka. Frigg'a. Słyszałam ją w głowie. Zamknęłam oczy i zaczęłam ciężko oddychać. Czułam to co jedenaście lat temu.

- Uspokój się.

Mówiłam sama do siebie. Otworzyłam oczy i ponownie spojrzałam. Moje oczy się świeciły.

- No to zaczynamy.

Powiedziałam i wstałam. Moje rany się zagoiły.

- Kto ma rękawice?

Zapytałam.

- Luna! Ty żyjesz!

Krzyknął kapitan.

- Luna widzę cię. Twoje włosy... jesteś pewna? Dasz rade?

Zapytał Thor.

- Ukrywałam to za długo. Teraz może być tylko lepiej.

Powiedziałam. Chitauri zaczęli biec w moją stronę. Jednym ruchem ręki zmiotłam ich w bok. Tak może z trzydziestu. Carol miała efektowne wejście to teraz moja kolej. Szłam dalej. Wokół mnie zaczęły wirować różne przedmioty. Woda która pojawiła się znikąd zaczęła otaczać mnie tworząc takie wodne tornado. Wyciągnęłam rękę do góry. Coś zaczęło się na niej pojawiać.

- Zbroja.

Powiedziałam z uśmiechem. Przyzwałam mój strój... tak jak Thor. Tym razem ten prawdziwy. Rękawy miałam identyczne jak Thor. Miałam czarne spodnie z wysokim stanem przylegające do ciała. To nie był jeans... nie umiem opisać tego materiału. Moja górna zbroja była nad pępek. Była przylegająca i czarna ze srebrnymi zdobieniami na piersi. Ze spodniami łączył ją srebrny pasek jakiegoś materiału. Coś jak kolczuga ale taka lżejsza. Buty miałam czarne na płaskim obcasie. Były zrobione... nawet sama nie wiem z czego. Sięgały mi pod kolano. Też były przylegające. Włosy miałam rozpuszczone. Nie wiem gdzie znikły moje warkocze. Chociaż w sumie rozpuszczone lepiej się prezentują jak się unoszą do góry. I jeszcze taki mały szczegół. Nie miałam peleryny bo miałabym trudności ze skrzydłami ale... moje włosy zmieniły kolor na biały. Ciekawie. Tornado wodne jakby wsiąknęło we mnie a przede mną pokazała się armia lecąca prosto na mnie. Moje oczy nie przestały się świecić a włosy nie przestały unosić. No to zaczynamy. Zobaczyłam jak Carol trzyma rękawice. Wysunęłam skrzydła i poleciałam do niej.

- Hejka.

Powiedziałam do chłopca w czerwonym stroju który siedział obok Carol.

- Cześć... jestem Peter.

Powiedział.

- Luna.

Powiedziałam do niego z uśmiechem.

- Przebijamy się?

Zapytałam.

- Jak dacie rade.

Powiedział Peter.

- Spokojnie. Nie są same.

Powiedziała Okoye. W tym momencie dziewczyny zeszły się do nas. No to feministki do boju! Każda z dziewczyn pokazała coś. Moja kolej. Ruszyłam na armie. Biegli w moją stronę. Nie przejęłam się zbytnio. Wystawiłam rękę do przodu. Moja dłoń zwisała w dół. Gwałtownie podniosłam ją do pionu. Wtedy przeciwnicy zaczęli upadać. Mieli zmiażdżone w środku wszystko co się dało. Nie upadło ich dużo. Może z pięćdziesiąt. Wysunęłam skrzydła i poleciałam w górę. Naprzeciwko kosmicznej glizdy.

Nazywa się to chyba lewiatan ale kosmiczna glizda brzmi o wiele lepiej.

I jest odpowiednim określeniem do opisania tego paskudztwa.

Okazało się że były dwa paskudztwa. Ja zajęłam się jednym a drugie odrzuciło mnie ogonem. Wpadłam do jeziora.

Jasne, bo przecież nie mogłam upaść na ziemie tylko do wody i zmoczyć zbroje. Bo czemu nie.

Otworzyłam oczy i wyleciałam w górę. Razem ze mną do góry poleciało wodne tornado. Rozłożyłam ręce. Woda zamieniła się w szpikulce lodu. Uśmiechnęłam się i z zamachem skierowałam ręce na wrogą armie. Szpikulce powaliły lewiatany i około stu wojowników z armii. Poleciałam tam. Gdy wylądowałam moje włosy opadły, ale nie zmieniły koloru, a oczy przestały się świecić. Byłam razem z dziewczynami. Stałam na przodzie. Naprzeciwko nas był nasz fioletowy koleszka. Thanos spojrzał na mnie. W jego oczach było przerażenie.

- Jak?

Zapytał. Nie mógł wydusić nic więcej.

- Trzeba było celować w głowę.

Odparłam.

Od Autorki
Wesołych minionych świąt! Rozdział miał być w wigilie ale nie miałam jak opublikować, przepraszam was bardzo. Mam nadzieje że się wam podoba. Jeśli tak to wiecie co robić. Następny pojawi się tak w połowie albo na początku stycznia. Do następnego!
Buziaczki <3

Bogini z Asgardu Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz