[63] M.Eisenbichler×A.Wellinger

568 46 8
                                    

— Dlaczego on mi to zrobił? — zaszlochał głośno.

Spojrzałem na niego ze współczuciem. Płakał już dobre piętnaście minut.

— Przykro mi, Andi — usiadłem obok niego i dotknąłem jego ramienia. — Nie płacz już.

— Ja go kochałem! — odwrócił się plecami do mnie i schował twarz w poduszce. — Kochałem całym sercem... Dlatego on tego nie widzi?

A dlaczego ty nie widzisz tego, że ja kocham cię jeszcze bardziej niż ty jego? Dlaczego ty nie widzisz, że moje serce ściska się boleśnie z zazdrości i smutku?

— Jest głupi — odparłem. — Nie zasługuje na ciebie. Naprawdę, Wellinger.

— Ta, jasne — prychnął.

— Napij się, zaraz się odwodnisz — mruknąłem i podałem mu szklankę.

Usiadł i chwycił ją. Zacząłem obserwować jego czerwoną od płaczu twarz. Sięgnąłem po chusteczki i rzuciłem w niego paczką.

— Wyglądasz okropnie. W tym stanie to nawet ja bym cię nie chciał — zażartowałem.

— I bardzo dobrze — uniósł kącik ust.

Zabolało, ale nie mogłem tego pokazać. Musiałem znów stłumić to w sobie. Odwróciłem wzrok na bok. Za każdym razem cholernie bolał mnie mnie brzuch. Jego obecność była cudowna, a jednocześnie tak stresująca.

— Dziękuję, że ze mną jesteś.

— Daj spokój, jesteś moim przyjacielem — odparłem ciszej. — Kamil to głupek. Nigdy na ciebie nie zasługiwał. Jesteś na niego za dobrym chłopakiem.

— No nie wiem...— westchnął. — Chyba wezmę prysznic.

— Weź, bo coś czuję, że to dopiero pierwsza sesja z chusteczkami.

Andi zawstydził się, ale nie skomentował. Wstał szybko, wziął swoje rzeczy i poszedł do łazienki.

Automatycznie moje myśli zeszły na Polaka.

— Już ja ci coś zrobię jebany Polaczku — wyszeptałem pod nosem.

Skrzywdził mojego, Andreasa. Może za łatwo się zakochiwał, ale był beznadziejnym romantykiem. Kamil musiał rzucić mu kilka czułych słówek, a on był wniebowzięty i uznał to za formę wyznania miłości. To takie, kurwa, przykre. Bo ja naprawdę go kocham, a jestem tuż obok. I staram się, pomagam mu, czasami walnę coś głupiego, coś czego zwykły przyjaciel mówić nie powinienem. Ale on niczego nie widzi. Jakbym był od początku na straconej pozycji. Nie chcę, ale chyba muszę pogodzić się z faktem, że mój blond włosy chłopiec, nigdy nie będzie mój. Jedyne, co mi pozostanie, to wspieranie go w kolejnych zawodach miłosnych. A ja jak zwykle będę się uśmiechał i żartował. I kochał go całym sercem. I patrzył, jak pewnego dnia znajduje tego jedynego.

Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Wstałem i podszedłem do nich.

— Co ty tu robisz?

— Jest Andreas?

Ledwo powstrzymywałem się przed przywaleniem mu. Stoch, jak gdyby nigdy nic przyszedł tutaj. Byłem wściekły. Byłem kurwa wściekły.

— Wynoś się — powiedziałem. — Bo nie wiem, co ci zrobię.

— Chcę z nim pogadać.

— Złamałeś mu serce — dźgnąłem go w klatkę piersiową. — Rzuciłeś go, jak zabawkę, ale wcześniej uwiodłeś i zwodziłeś słodkimi słówkami. Więc lepiej spieprzaj zanim zrobię ci krzywdę, Stoch.

Nagle uśmiechnął się. Przez myśl przeszło mi, czy on przypadkiem nie ma jakiś problemów ze sobą...

— Wiesz, ja przynajmniej się odważyłem — odparł. — Nie stoję obok i udaję dobrego przyjaciela. Kochasz go, ale jesteś zbyt słaby, aby mu o tym powiedzieć. I dobrze, bo on nigdy by cię nie pokochał. Andreas ma o wiele lepszy gust — zaśmiał się.

— Masz ostatnią szansę...— powiedziałem ostro.

Polak uniósł dłonie w geście obronnym. Posłał mi fałszywy uśmiech i odszedł zadowolony. Zamknąłem drzwi i oparłem o nie czoło. Przymknąłem oczy i westchnąłem głośno zmęczony.

— Markus?

Przerażony spojrzałem na podłogę. Zastygłem, nie wiedząc co właściwie zrobić.

— Czy to, co Kamil, mówił było prawdą?

Odwróciłem się powoli. Andreas stał w dresach i koszulce wyraźnie zmieszany. Mój oddech przyspieszył, a ręce zaczęły drżeć. Słyszał. Wszystko słyszał.

— Przepraszam, Andi...

Wziąłem kurtkę i praktycznie wybiegłem z pokoju przerażony.   Nie byłem w stanie powiedzieć mu, że go kocham. To się równa z końcem przyjaźni. Poza tym... Nie umiem spojrzeć mu w oczy. Stoch miał rację. Jestem słaby. Zawsze byłem. Ale miłość tak bardzo mnie przeraża, wręcz paraliżuje, zwłaszcza, gdy wyobrażam sobie, jak mówi coś w stylu: "Przepraszam, ale...".

Andreas dzwonił do mnie kilka razy. Siedziałem na ławce przed hotelem dobrą godzinę, aż postanowiłem wrócić. Było już ciemno. Mimo wszystko musiałem zmierzyć się z tym wszystkim.

— Gdzie byłeś? Martwiłem się — powiedział na wstępie.

— Musiałem się przewietrzyć — po części było to prawdą.

Czasami będąc z nim sam na sam, zaczynam się dusić. Po prostu się dusze, bo wyobrażam sobie tak wiele ze świadomością, że żadne z moich marzeń i fantazji się nie spełni. Moja dusza zaczyna płakać i szlochać, łamać się wewnętrznie. A ja z całych sił staram się to skrywać.

— Markus...

— Proszę, nie rozmawiajmy o tym — westchnąłem. — Nie mogę, Andreas. Nie chcę tego słyszeć. Znam twoją odpowiedź. Zapomnijmy o tym wszystkim, dobrze?

Nie czekając na odpowiedź wszedłem do łazienki. Przemyłem twarz, ale to nic nie dało, bo już po chwili zacząłem płakać.

Spojrzałem w bok. Andreas stał i patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Możesz mnie zostawić? — spytałem cicho.

Nagle ruszył w moją stronę. Nie zdążyłem nawet zareagować, gdy chwycił moją twarz w dłonie i pocałował mnie.

I znów się rozpłakałem, ale tym razem ze szczęścia.

amour × ski jumping one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz