- Cole... Co się dzieje?
- Nic. Idziemy?
- Nie. Nigdzie nie pójdę, dopóki mi nie wyjaśnisz co się z tobą dzieje. Jesteś... Inny.
- Zły dzień.
- Miałeś mi o wszystkim mówić...
- Żebyś zaraz wyjechała?
Spojrzał na mnie, przez co zmarszczyłam brwi.
- Co..?
- Nic, zapomnij.
- Wyjeżdżam bo tego potrzebuję... Zrozum że nie chcę tu być. Wszystko mi przypomina o Damianie i ojcu...
- Tak, wiem, rozumiem. Możemy już...
- Nie, nie rozumiesz. Widzę to.
- Nie mam zamiaru znowu o tym rozmawiać. Za dwa dni wyjeżdżasz.
- Przepraszam, okej? Przepraszam jeśli tak to cię boli. Myślałam że chociaż ty to zrozumiesz. Lena, Lewis, mama mają mi to za złe i uważają że sobie nie poradzę. Sądziłam że we mnie wierzysz.
- Bo wierzę. Wiem że sobie dasz radę. Możemy iść na tą cholerną randkę i naprawdę się nie kłócić w tym momencie? Znam cię, zaraz się na mnie wkurwisz i pójdziesz do domu.
- Po prostu ten wyjazd też nie jest dla mnie łatwy, a każdy się do mnie czepia że tak postanowiłam.
- Wiem że to nie jest dla ciebie łatwe...
Odwróciłam wzrok, a on westchnął i mnie pocałował.
- Nie chcę mieć w tobie wroga, po prostu ty musisz zrozumieć że nie chcę żebyś wyjeżdżała. Wiem że jestem pocieszeniem po Damia...
- Nie jesteś.
- Sarah.. Oboje o tym wiemy. Cieszę się że jesteś chociaż trochę szczęśliwa mimo tych sytuacji.
- Cole do cholery nie jesteś żadnym pocieszeniem. Pocieszeniem był syn właściciela klubu, albo typ z baru. Nie ty.
- Wpadłaś do mnie i mnie pocałowałaś, tak po prostu. Potrzebowałaś tego żeby nie myśleć o Damianie.
- Chciałam to po prostu zrobić.
Zeszłam z jego kolan, a on znowu opadł na łóżko i pociągnął mnie na siebie.
- Nie naskakuję na ciebie, tylko mówię, więc się uspokój.
- Nie jesteś pocieszeniem.
Spłynęła mi łza, a on się uśmiechnął.
- No już. Możemy w końcu iść?
- Nie, nie możemy. Nie chcę.
- Okej posłuchaj mnie... Zależy mi, okej? Cholernie mi zależy i nie chcę cię stracić. Co mam robić jak wyjedziesz? Jak mam spojrzeć na Lewisa tak, żeby kurwa nie widział że twój wyjazd mnie cholernie boli? Zostawisz mnie tu i zaczniesz nowe życie.
- Możesz polecieć ze mną.
Uśmiechnął się, przejeżdżając dłonią po moim biodrze.
- Muszę się zająć Mayą. Nie zostawię jej z ojcem.
Kiwnęłam głową, a on westchnął, delikatnie mnie całując.
- Jak będę w Nowym Jorku to do ciebie napiszę, nawet kurwa za dwadzieścia lat, okej?
- Co jeśli zmienię numer?
Uśmiechnęłam się, ścierając łzy. Nie chcę go zostawiać.
- Mamy Facebooka. Ej, dasz radę.