Paris l'amour

61 3 0
                                    

Rano

Gdy zostałam wezwana do Paryża przez inspektora Ganimarda nie byłam pewna czego oczekiwać, acz przystałam na propozycję. Teraz leciałam pożyczonym od brata samolotem, w ręce miałam kryształowy kieliszek od szampana, a w ustach posmak papierosa, który wypaliłam przed chwilą ku oburzeniu obsługi. Nazywają mnie rozpuszczoną dziewczynką, księżniczką, wariatką, gorszą wersją mojego kochanego braciszka, ale jednak cały czas zapominają, że mam imię, a brzmi ono Sherlock. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos pilota.

- Lądujemy Panno Holmes.-powiedział, a właściwie krzyknął w moją stronę. 

- Yhm.-mruknęłam  nie za bardzo zwracając na niego uwagę. Gdy wyszłam na francuską ziemię, a samolot odleciał zostawiając mnie bez możliwości powrotu do ojczystego kraju dostrzegłam niewysokiego, grubego, siwowłosego mężczyznę, w policyjnym mundurze. Od razu go rozpoznałam. 

- Bon matin Monsieur Ganimard.-rzuciłam do niechcenia i uścisnęłam ręce z inspektorem. Jego dłonie były zadziwiająco szorstkie-zalecam krem nawilżający.-mruknęłam pod nosem. Jakby tego wszystkiego było mało gdy szliśmy z inspektorem zdążył się mały wypadek. Cóż, każdy nie kto mnie zna, że szpilki i ja to niezbyt dobre połączenie. Więc, w tym samym momencie gdy zadzwonił mi telefon ułamał mi się obcas i padłam jak długa przed siebie lądując w kałuży. Widząc, że Ganimard ma zamiar podać mi rękę rzuciłam mu groźne spojrzenie więc od razu się wycofał. Tak siedząc tyłkiem w kałuży odebrałam telefon i mówiąc szczerze prawie się załamałam. Matka. 

- Tak?-zapytałam niezdecydowana czy bardziej się boję czy nie.

- Sher, nareszcie, próbuję się dodzwonić do twojego brata od godziny.-żachnęła się mama jakbyśmy z Mycorftem nie mieli lepszych rzeczy do roboty niż rozmawianie z nią.

- Widzisz, Myc jest zajęty.-powiedziałam po czym wyczuwając z 342 kilometrów czyli całego dystansu, który nas dzielił. 

- Ja nie o tym miałam, słuchaj.. W weekend jest przyjęcie z okazji twojego awansu do Francji i chcę wiedzieć co chcesz dostać na prezent. Musimy uczcić chociaż to, naprawdę powinnaś znaleźć sobie lepsze mieszkanie niż to w którym rezydujesz. Co chcesz na prezent? Bo widzisz, na przykład Elen Rose kupiła sobie ostatnio taką torebkę elegancką, biało różową i nosi ją wszędzie i jaką ma klasę przy tym.-monologowała matka.

- Nie potrzeba mi torebki. Kim na Boga jest Elen Rose?-zapytałam skołowana.

- Znasz Elen kochanie, to córka naszych sąsiadów, właśnie dostała dobrze płatną pracę w wydawnictwie..-pośpieszyła z wyjaśnieniem. 

- Yhm.-mruknęłam chcąc by już skończyła.

- Wogóle, na twoim przyjęciu będzie Joan Watson, jest to córka państwa Watson, bogata, właśnie rozwiodła się, będzie sama.-mówiła matka, a ja poczułam silną chęć palnięcia sobie w łeb. W, wieku dwudziestu dwóch lat już uważała mnie za starą pannę. Równie dobrze mogła powiedzieć "Wiem, że nikogo sama sobie nie znajdziesz więc umów się z nią, jest rozwiedziona i bogata"

- Kończę.-powiedziałam rozłączając się i spojrzałam na Ganimarda zanoszącego się śmiechem. 

- Powiem ci, niczym scena z" Bridget Jones'.-wykrztusił między salwami śmiechu. Wstałam zdejmując buty i ruszyłam boso po nagrzanych od słońca kostkach. 

Południe 

W, południe miałam już wszystkie szczegóły i mogłam zacząć szukać Amelie Lupin, najpopularniejszej złodziejki we Fracji jednak musiałam najpierw kupić buty. Gdy nadal bosa zaszłam do sklepu z butami od razu w moją stronę zwróciła wzrok rudowłosa pracownica. Posłałam jej badawcze spojrzenie jednak ona szybko odwróciła wzrok, a gdy mną zajęła się właścicielka zniknęła mi z oczu. Pech sprawił, że jedynymi pasującymi na mnie butami, w całym pieprzonym sklepie były, wysokie gumiaki najpewniej stosowane do wywożenia nawozu na jakiejś wsi. Tak więc w zabójczych gumiakach wyszłam na Paryskie ulice i dumnie unosząc głowę pokierowałam się, w stronę jedynego miejsca do którego zostawiono Ganimardowi wskazówkę jednak dalej nie do końca wiedziałam o co chodzi ponieważ wskazówka wyglądała następująco. Był to rysunek czegoś w naszyjniku. Nie byłam pewna czy to miś czy kot. Stałam tak przez chwilę na ulicy wypełnionej ludźmi gdy ktoś na mnie wpadł, była to znowu ta sama ruda dziewczyna. 

- Czy ty mnie śledzisz?-zapytałam, ale ona nie odezwała się. Zmierzyła mnie pogardliwym wzorkiem, wsunęłam mi do kieszeni kartkę, mrugnęła jednym okiem i uśmiechnęła się po czym wbiegła, w tłum i tyle ją widziałam. Spojrzałam na kolejną kartkę i tam przynajmniej była jakaś wskazówka, która i tak niewiele pomogła. Było to bowiem jedno zdanie " continue d'essayer les cheveux noirs - Amelie Lupin". To nasunęło mi podejrzenia czy nie mam do czynienia  z słynną Lupin. Tylko co do tego miał miś w naszyjniku. W, tym momencie gdy spojrzałam, w górę zobaczyłam rudowłosą stojącą na barierce i posyłającą mi całusa. Czy ona się wydurnia?. Chwilę po tym zdarzeniu wskoczyła do samochodu, który podjechał koło budynku. Szybko popędziłam za autem jednak nie zdążyłam, zdyszana i głupia usiadłam na chodniku łapiąc oddech. 

Wieczór

W, wiadomościach usłyszałam, że skradziono wartościowy naszyjnik od znanej aktorki Blanche Chat. Teraz kot, w naszyjniku miał sens. Moją uwagę jednak przy kłuło coś za oknem, a mianowicie cień damskiej sylwetki. Podeszłam do balkonu i gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam rudowłosą. 

- Jesteś Lupin?-zapytałam. 

- La demoiselle Holmes.-powiedziała chcąc uniknąć odpowiedzi na pytanie. 

- Wiem, jak się nazywam..-mruknęłam niezadowolona  z faktu, że najprawdopodobniej mam Lupin jak na tacy, a ona się wydurnia. 

- Etes vous Lupin?-zapytałam chwytając się brzytwy jednak ona tylko roześmiała się. Muszę przyznać jednak, że to jej tajemniczość pociągała mnie. Nasze usta w tym momencie złączyły się w pocałunku.

Rano

 Obudziłam się sama, w pustym wielkim, hotelowym łóżku, a na miejscu rudowłosej leżała mała kartka. "Oui Holmes, Je suis Lupin. Aurevoir beaute. - Amelie Lupin".  Jaka ze mnie idiotka, pomyślałam, a mimo to uśmiechnęłam się.




Życie na Baker Street/ Johnlock one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz