Rozdział 51

56 7 0
                                    

Mówili, że do Murien Town zaglądają tylko ci, którzy liczą na szybką śmierć albo szybki zarobek. Chodziły też pogłoski, że prędzej czarny kot ci zajdzie drogę niż znajdziesz dobrą gospodę. Jednak i te plotki ucichły, gdy zbliżali się do okraszonej złą reputacją granicy Fiore.

Panował tu nieprzyjemny chłód, który połączony z ograniczonym dostępem do ciepłej gospody, sprawiał niechętnie odwiedzanego regionu. Było ciemno. Chmury praktycznie nieustannie wisiały na niebie. Lucy momentami zastanawiała się, dlaczego wcześniej nie słyszała bardziej szczegółowych opowieści o Murier Town, ale odpowiedź sama się pojawiła.

Niewielu się tu zapuszczało, a tym bardziej niewielu opuszczało to miejsce, więc brakowało podróżników, który rozpowiadaliby o sławie miasta. Stąd trwało milczenie i im bliżej byli miasta, tym bardziej Lucy je nienawidziła.

Na szczęście znaleźli gospodę. Rozsiedli się przy jednym z wielu stołów.

Chudziutka jak patyk barmanka o pięknych, długich warkoczach zwisających po jej plecach przyniosła im talerz gotowanych bułek z sosem śmietanowo—czosnkowym.

Natsu burknął coś pod nosem, że brakuje w daniu mięsa, ale Lucy zasadziła mu pod stołem porządnego kopa i dłużej nie odważył się narzekać. Sama cieszyła się ciepłego, normalnego posiłku po godzinach wędrówki, a do tego ceny były przystępne jak na tak daleko wysunięte obszary Fiore. Nie mogli trafić lepiej.

— Dobre — skomentował Maury, zagryzając drugą z bułek. Sos polał mu się po brodzie.

— Weź, ubrudziłeś się — fuknął Gray, po czym wytarł chłopcu twarz. — Jak przyjdzie barmanka, podziękuj pani. Jasne? – zwrócił mu jeszcze uwagę.

— Tak, tato!

— I się porządnie najedz, przed spaniem chcę jeszcze z tobą poćwiczyć — dodała Erza, tę samą sentencję, którą Lucy słyszała każdego wieczoru przed pójściem spać. Od momentu opuszczenia Bard Town rozmawiała z chłopcem codziennie, za wszelką ceną chciała okiełznać jego moce. Obawiała się ich, że powtórzy się sytuacja z rodzinnego miasta Maurego.

Lucy wierzyła w siłę treningów, ale prawda była taka, że nikt wcześniej z Fairy Tail nie spotkał się z tak potężnymi mocami, jakie posiadał Maury. Nie potrafili ich okiełznać, a tym bardziej nauczyć chłopca je kontrolować. Nie znali natury sił i ich pochodzenia, ale Erza się starała.

Pogłaskała Maurego po włosach, a potem dołożyła mu bułeczkę od siebie. Uśmiechnęła się, ale był to uśmiech zmartwiony i pełen troski, którą otaczała przygarniętego chłopca. Bała się o niego, każdej nocy trzymała blisko siebie. I ze względu na to, by nikt go nie skrzywdził, ale i dlaczego że dzięki temu on nikogo nie krzywdził.

— Erza, to nie kurczę — zwróciła jej uwagę Lucy, kiedy Erza przysunęła się za blisko Maurego. — To duży chłopak. Daj mu czym oddychać.

— Oj, przesadzasz, Lucy. — Machnęła ręką i żeby coś jej udowodnić cmoknęła Maurego w czoło. — Trochę miłości nie zaszkodzi. Poza tym Maury już się przyzwyczaił, że się tak do niego przykleiłam.

— Gray, na twoim miejscu byłbym zazdrosny — wtrącił się Natsu, wydłubujący z talerza ostatnie okruszki bułek.

Gray warknął na przyjaciela. Zacisnął ze złości pięść, ale nie rzucił się z nią na pogromcę smoków, jakby nie chciał dawać Mauremu złego przykładu. Lucy nie pamiętała, by w ostatnich dniach w ogóle się bili. To dobrze. Trochę wydorośleli, choć jeszcze nie cieszyła się za wcześnie.

— Mówiłem już ci, że to nie tak — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Ja i Erza nie jesteśmy razem.

— Dokładnie. — Erza skinęła zdecydowanie. — Pewnie nam nie uwierzycie, ale naprawdę chcemy wychować Maurego i nic więcej. To nasz syn, które wspólnie znaleźliśmy.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz