Rozdział 14

115 12 5
                                    

— Aha... — napomknęła Lucy, przewracając oczami na samo wspomnienie o imieniu.

Złapała się za obolałą głowę i usiadła obok. Duch—Shina łypnęła na nią z niedowierzaniem. Jakby sama była zdezorientowana własnymi słowami. Nawet rozchyliła wargi. Pewnie, aby coś od siebie dodać, ale ostatecznie zamilkła, zawieszając głowę w powietrzu pod nienaturalnym kątem.

Lucy zadrżała na widok zjawy, błąkającej się po tym świecie z niewiadomych powodów i dążącej do jeszcze mniej wiadomego celu.

I to właśnie jej przestraszyła się nie tak dawno. Tych dziwnych oczu, które spoglądały na nią ze smutkiem i głębokich żalem. Szukających współczucia i swego rodzaju wybaczenia. Ale czy umiała wybaczyć sobie?

W tej zjawie było coś dziwnego. Innego. Lucy nigdy wcześniej nie napotkała na istotę tak mocno przywiązanej do ziemi i tego świata. Ducha ze starej wieży przy granicy Fiore wypędziła w jeden dzień, oferując mu stary zegar, który ukrył przed śmiercią w jednej ze ścian budynku. Trochę rozrabiał, strasząc podróżników przemierzających obok, ale ta dziewczyna? Niewolnica?

— Nigdy wcześniej o tobie nie słyszałam — wypowiedziała te słowa ostrożnie, z rozwagą i świadomością, na co się porywa, przeciągając rozmowę ze zjawą.

— Ja też — odpowiedziała, niekoniecznie zrozumiale dla Lucy. — Ja... istnieję? Bo... Przepraszam, naprawdę nie chciałam, żeby to wszystko się wydarzyło. Ja...

Zacisnęła wargi i zamilkła.

Lucy przechyliła głowę na prawy bok. Była lekko zdumiona nagłą ciszą. Podniosła się. Zbliżyła do zjawy, powoli zbierając magię między palcami, które trzymała niedaleko kluczy. Jeszcze nie. Nie zamierzała ich wzywać. Przynajmniej na razie.

— Dlaczego to cię tak boli? — spytała, wskazując na poświatę emitującą zniszczone ciało.

Znów zadrżała, milcząc.

— Co zamierzasz zrobić?

Z lewego oka spłynęła po czole łza.

Lucy sięgnęła do twarzy zjawy. Dotknęła jej chłodnej, bardzo dziwnej w dotyku skóry. Jakby muskała puch, najbardziej puszystą rzecz, jaką napotkała w całym swoim życiu. Nie wyczuła żadnej łzy.

— Kim tak naprawdę jesteś? — Cofnęła rękę, a potem odsunęła się od ducha.

— LUCY?! Lucy! Lucy, gdzie jesteś?! — rozległo się wołanie.

Lucy gwałtownie się obróciła. Z daleka biegła ku niej Shina, wymachując rękoma i szczerząc się jak głupia. Lucy przewróciła oczami.

Zjawa zniknęła.

Westchnęła ciężko. Miała wrażenie, że właśnie przegapiła najlepszą i może ostatnią okazję na to, by poznać prawdę o tym szlaku i nawiedzającej tę trasę zjawie. Znów miała ochotę wygarnąć Shinie kilka rzeczy, ale im bliżej niej znajdowała się dziewczyna, tym coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że nie chce usłyszeć kolejnego "przepraszam" z ust tej magini.

— Lucy, Zeref i Iggis chcą już wyruszać. Mówią, że pogoda jest odpowiednia. No i... warto dotrzeć w miarę szybko do celu. Wiesz... ee... — zająknęła się. — Tak by było chyba najlepiej.

— Chyba tak — odparła niewyraźnie. Zaśmiała się. — Ta misja to jakaś kpina. Od kilku dni nie możemy dotrzeć do celu i cały czas mam wrażenie, że tylko się od niego oddalamy.

— Podróżnym zawsze wieje wiatr w oczy — próbowała podnieść Lucy na duchu. — Poza tym...

— Wiatr może wiać — przerwała dziewczynie. — Zawsze wieje, bo nigdy nie wychodzi tak, jak planowaliśmy, ale to nie w tym problem. Tym razem nadchodzi burza.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz