Rozdział 93

16 2 0
                                    

Głosy na zewnątrz ucichły. Lucy przesunęła się bliżej łóżka, usiadła przy nim i złośliwie trąciła śpiącą dziewczynkę w nos. Zaśmiała się słodko, myśląc, że ten drobny gest przyniesie dziecku odrobinę radości. Jednak dziecko, które nazwała Nashi, przewróciło się na drugi bok i udało, że śpi. Nie zrozumiała tego zachowania. Pamiętała, że Nashi raczej chętnie odbierała takie złośliwości. Śmiała się wtedy głośno i błagała, by mama nie opuszczała jej, dopóki nie zaśnie. Prosiła o opowieści, różne historyjki. Nie o książki dla dzieci, wolała słuchać o przygodach mamy i...

Właściwie kogo jeszcze?

Wydawało jej się, że chodziło o "tatę", ale nie pamiętała żadnego tatusia w życiu swojego dziecka. Był tam na pewno, za mgłą, schowany i jakiś milczący. Na samą próbę wydobycia tych wspomnień zrobiło jej się niedobrze.

Oparła się głową o skraj łóżka. Łańcuchy przysunęła pod kolana. Nienawidziła tego metalicznego świergolenia, który za każdym razem przeszkadzał jej, gdy próbowała usnąć.

— Nie jesteś moją mamą — mruknęła dziewczynka. Jej głos był słodki, ale i cichy, słaby. Były to pierwsze słowa, które wypowiedziała, więc Lucy ciepło się uśmiechnęła.

Pogładziła włosy dziewczynki. Łańcuchy zadzwoniły, zsuwając się z kolan kobiety. Drżała przez ten dźwięk, dziewczynce zwanej Nashi też przeszkadzał, bo dygnęła i odsunęła się od Lucy. Może spróbowałaby usunąć kajdany? Łatwiej by jej się wtedy poruszało, a i przestałyby wkurzać wszystkich dookoła.

Uznała to za świetny plan.

Wstała, przytrzymując łańcuchy, by tym razem nie ciągnąć ich za sobą. Na stole nie znalazła żadnego twardego przedmiotu, który rozłupałby okucia. Wiedziała o tajemnej skrytce Zerefa. Założył, że Lucy niczego nie rozumie, że otoczenie jest dla niej obce, a umysł powraca powoli i stopniowo. Odzyskała świadomość. I to w stopniu znacznie przekraczającym wyobrażenia Zerefa. Czasem tylko ciało nie nadążało za tymi zmianami i stąd wynikało nieporozumienie.

Podeszła do ukrytej skrytki w kamieniu. Wysunęła drewnianą wnękę i włożyła do środka rękę, szukając w środku ziół. Znalazła schowany tam kwiat, wyjątkową roślinę, którą Zeref cenił najmocniej i chronił, jakby od tego zależało jego własne życie. Dlatego nie wykorzystała jej. Schowała z powrotem na miejsce. Zamiast tego wyciągnęła pozostałe zioła. Były zasuszone, w przeciwieństwie do tego jednego, wyjątkowego kwiatu. Położyła je na stole i pogładziła palcami.

Któryś z nich mógł dodać jej sił, przywrócić zmysły, pozwolić, by ciało, dusza i umysł stały się jednym. Złote drobinki magii wirowały nad środkowym workiem.

Wyciągnęła z niego zioło. W garnku zostało jeszcze odrobinę zupy. Wstawiła ją do ognia i podgrzała. Włożyła roślinę i odstawiła na chwilę, by zaparzyć napar.

W powietrzu uniósł się wyczuwalny ostry, nieprzyjemny zapach przypominający rozkładające się zwłoki. Lucy zatkała nos, dziewczynka postąpiła tak samo, przykryła się nawet poduszką, bo po chwili ten odór stał się nie do zniesienia.

Otworzyła drzwi. Zeref zabronił, ale skoro zniknął gdzieś z Acnologią, to nic nie powinno złego się stać.

Napar przelała do kubka. Drobinki magii nie kłamały. Ta obrzydliwa, lepka ciecz, wydzielająca z siebie najpotworniejszy smród, miała zapewnić jej zdrowie. Zasłoniła nos i na raz wypiła całość. Na szczęście nie smakowało źle, o ile posiadała w pełni sprawny zmysł smaku.

— Smok — wymamrotała dziewczynka.

Lucy zwróciła się w kierunku miasta. Rozległ się potworny, zatrważający serca ryk, który przyniósł za sobą wichurę. Drzewa oderwały się od podłoża, zwierzęta uciekły w popłochu, przerażone dźwiękiem. Lucy zatrzasnęła drzwi i przygniotła je własnym ciałem. Chronił ją cień Zerefa, podmuch nie wyrwał wejścia, choć pchnął Lucy. Poleciała na stół. Uderzyła czołem o blat i przewróciła się na plecy. Na moment straciła dech w piersi. Zapomniała, jak się oddycha. Zaczęła się dusić.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz