Rozdział 87

21 1 0
                                    

Zeref nie pamiętał ostatnich stuleci. Wspomnienia zatarły się, jak we mgle przez ciągle mijający czas bez znaczenia. Ostatni rok był wyjątkowy, podobnie jak ten, kiedy spotkał Mavis. Jego egzystencja nabrała sensu, okazało się, że jest zdolny do czynów, które wcześniej mu się nie śniły. A to wszystko naszło go, kiedy patrzył na wijącego się w zarzuconych przez niego sidłach królika. Zdołał zranić mu łapę. Zwierzę rzucało się we wszystkie strony, błagając o życie. Mężczyzna wiedział, że z takimi obrażeniami nie przetrwa w dziczy.

— O słodcy bogowie, wybaczcie mi ten czyn — odparł drwiącym tonem. On sam był bogiem, więc dlaczego miałby się kłaniać przed innymi? Może czasami potrzeba trochę pokory i poszedł za tym krokiem, wypowiadając słowa starej modlitwy. Zapomnianej przez bogów, zakopanej w zgliszczach dawnych cywilizacji przez ludzi.

Zeref skręcił zwierzęciu kark, wyzwalając go od cierpienia. Wyrwał królika z sideł, po czym włożył go do lnianego worka, w którym trzymał sól i zioła.

Nałożył nowe sidła.

Dziki las, bez nowego króla wydawał się miejscem bez granic. Omijały go sarny, dziki, chimery, ogonoskocznki, jakby należał do ich całego ekosystemu. Nauczyły się koegzystować z ludźmi, ostatnimi czasy ciągle nawiedzającymi las w poszukiwaniu pożywienia.

Zeref raz dziennie mijał przypadkiem kogoś w drodze do „domu". I tym razem napotkał na dwójkę strażników. Nie polowali. Zeref usunął się za drzewo, chcąc pozostać przez nich niezauważony. Mężczyźni nie przejmowali się zbytnio otoczeniem.

— Ciężkie czasy nadeszły — zaczął jeden.

— I mi to mówisz? Dziecko mi z głodu umiera. Nie mam co włożyć do garnka. A ja sam... — Pokazał na swój pas. — Musiałem dorobić trzy nowe dziurki! — podniósł głos. — Chłopie, ja schudłem w sumie sześć otworów. Ty to rozumiesz?!

— Ja umieram — wyznał w luźnej rozmowie. — Zakażenie. Nie mamy leków.

— Cudownie. — Prychnął. — Acnologia, Zeref, teraz ludzie gadają o powrocie nowego boga, a na dodatek zaczynają ginąć dzieci. To okrutne, ale... — Przybił plakat z wizerunkiem małej dziewczynki do drzewa. — Może i dobrze, że te dzieci zniknęły. Może ktoś oszczędził im cierpienia.

— Nawet tak nie mów! — oburzył się drugi. — Ty wiesz, jak Anne jest zrozpaczona. To była jej jedyna córka. Starali się tyle lat o dziecko.

— I co z tego? Słyszałem, że chodziła zbierać myszy po opuszczonych piwnicach, a wcześniej ugotowały własnego kota. Lasy pękają od nadmiaru potworów, a one muszą jeść koty! — zszedł z tematu. — Nie ma już gildii, łowców, Fairy Tail, nikt nie zajmie się odnalezieniem tych dzieci. Może czas, żeby niektórzy się z tym pogodzili.

— Pogodzisz się ze stratą swojego dziecka?

Strażnik zamarł. Dotknął opuszkiem palca przedstawiony portret dziewczynki i westchnął ciężko. Odszedł, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi.

Zeref w końcu wyszedł z ukrycia. Z ciekawości zerknął na wizerunek dziecka. Był to plakat sprzed wojny z Acnologią, stary, przypalony. Wyglądało na to, że nikt nie miał pieniędzy, żeby wykonać nowe plakaty, więc wykorzystali stare.

Zeref wcale im się nie dziwił. Oszczędzać należało na wszystkim.

Oddalił się w kierunku swojej kryjówki.

— Ej, ej, przepraszamy! — usłyszał za sobą.

Odwrócił się. Wrócili ci sami dwaj strażnicy, przed którymi ukrywał się wcześniej.

Mężczyźni zastawili mu drogę. Wyjęli notatnik zza kombinezonu. Zerknęli za zapiski, a potem za Zerefa, ponownie wykonali czynność, aż jeden z nich odparł:

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz