Rozdział 97

17 1 2
                                    

Darezen wyciągnął z pochwy swój ogromny miecz. Skierował całą swoją siłę w kierunku prawej ręki, a potem gwałtownie opuścił dłoń. Fala uderzeniowa pomknęła w kierunku Acnologii. Uderzyła w jego cielsko, odpychając ku budynkom. Juren odskoczyła od podłoża. Zawisła w powietrzu, daleko od pozostałych. Wzięła głęboki wdech powietrza i gwałtownie wypuściła ze swoich ust fioletową substancję. Splamiła skrzydło Acnologii, wyżerając skórę i kości.

Przerażający ryk wydobył się z paszczy smoka. Opadł na ziemię i boleśnie zawył.

— Przepraszamy, dziecko — odezwała się Juren. Przyklęknęła przed Lucy i podała jej dłoń. Pomogła wstać.

— Co tu robicie? — zdziwiła się.

— Kończymy to, co zaczęliśmy wieki temu — odpowiedział Darezen.

Zarzucił miecz na plecy. Jego powierzchnia stała się gładka jak nigdy wcześniej. Piękno ostrza zachwyciło Lucy, nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego. Zostało dodatkowe naostrzone. Odniosła wrażenie, że zostało stworzone w jednym celu: by przeciąć cielsko smoka.

— Wieki temu? — w końcu złapała mężczyznę za słowa. — Jakie wieki?

Spojrzał prosto na nią. Oczy straciły ludzki wygląd. Źrenice wydłużyły się, rozciągnęły. Zyskały jasny, złoty kolor mieniący się w słońcu. Wyglądały jak oczy bestii, oczy smoka.

— Juren? — zwróciła się do kobiety.

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując ostre zęby, gotowe rozszarpać ofiarę, na którą natrafią. Ich ciała zaczęły się zmieniać, począwszy od skóry, które pokryła się twardymi jak stal łuskami.

— Smoki nie wyginęły — oświadczył dumnie Darezen.

Lucy się rozpłakała. A więc wciąż istniała nadzieja. Nie musiała jej porzucać. Otrzymali szansę, aby pokonać przeznaczenie.

— Dziękuję — wyszeptała.

— Nie dziękuj. — Darezen przyjął pozycję obronną. — To my przepraszamy, że wcześniej wam nie pomogliśmy. Powinniśmy wspólnie walczyć lata temu. Może wtedy byś nie musiała tyle cierpieć.

— Żałuję, Lucy — przeprosiła ją Juren. — Tak bardzo żałuję, że stchórzyłam, ale dziś nastąpi koniec.

Fioletowa substancja wyłoniła się z skóry kobiety. Uderzyła w swoje udo. Pod stopami zebrał się dym. Lucy wyczuła w nim ostrą nutę, która zaczęła ją dusić. Kilkukrotnie kaszlnęła. Juren zwróciła uwagę na jej reakcję. Dlatego pchnęła Lucy dalej, z dala od jej trucizny.

— Uważaj, dziecko — ostrzegła ją.

Ze skóry Lucy opadły kolejne robale. Nie wiedziała, jak wiele ich zostało w jej ciele. Powinna uważać, nie narażać się na bezpieczeństwo, ale skoro mieli wspólnie walczyć, to nie cofnie się przed niczym.

Zrobiła zdecydowany krok do przodu i wstrzymała powietrze. I tak nie potrzebowała oddychać, będąc na skraju życia i śmierci, do którego zaprowadził ją Zeref.

— Odważna dziewczyna — pochwalił ją Darezen.

— Tylko nie wchodź nam w drogę, bo nie zamierzamy się wstrzymywać! — Z ust Juren wydobyła się trucizna. — I ty też się nie hamuj. Ten demon to potężna bestia.

— Potężna?! — zagrzmiał głos Acnologii. — Jestem niezwyciężony, głupcy. Śmiecie mi się przeciwstawiać? Walczyć? Pamiętam, jak czterysta lat temu podwinęliście ogony i uciekliście jak tchórze, pozostawiając swoich braci i siostry na pastwę losu!

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz