Rozdział 50

63 7 5
                                    


W Bard Town ludzie wybudzali się z długiego, trwającego prawie rok snu. Jedni płakali z radości na wieść o tym, że niekończący się koszmar właśnie dobiegł końca, drudzy wylewali łzy żałoby, patrząc na ciała tych, którzy nigdy więcej nie wstaną.

Erzy podała idącej ku niej dziewczynce miskę z gorącą zupą, którą dziewczynka wychłeptała na jednym wdechu. Podstawiła ją Erzie i poprosiła o dokładkę. Kobieta odwróciła wzrok ze wstydu, po czym poprosiła, by podeszła kolejna osoba.

Dziewczynka opuściła miskę z rozczarowaniem w oczach. Jej posiniałą twarzyczkę ogarnął smutek, który nie w sposób było opisać. Jednak nikt jej nie współczuł. Kolejka po miskę gorącej zupy ciągnęła się przez całe miasto, a i tak nie mieli pewności, czy starczy dla wszystkich posiłku.

— Przepraszam — odburknęła Erza, przesuwając dziewczynkę na bok.

Opuściła miskę i ruszyła wolnym krokiem w stronę domu, gdzie czekali na nią martwi rodzice. Zatrzasnęła za sobą drzwi. I jak tam weszła, tak dłużej już nie wyszła.

Gray podszedł do Erzy, położył dłoń na jej ramieniu i rzekł pokrzepiającym głosem:

— Robimy, co tylko możemy.

Zacisnęła mocno szczękę.

— Nie — wydusiła z siebie. — Musimy wziąć odpowiedzialność. Musimy...

Opuściła metalową łyżkę do zupy. Jej ręka nagle zadrżała, jak nigdy wcześniej. W oczach zebrały się niezrozumiałe dla niej łzy. Wychyliła się kawałek, tak aby objąć wzrokiem choćby fragment miasta. Widziała ciągnącą się kolejkę wygłodniałych ludzi, z których nikt nie rzucał się na jedzenie, bo nie mieli dłużej sił.

Przykucnęła, Gray uczynił podobnie obejmując ją i wspierając, jak tylko potrafił, ale i on cierpiał, patrząc na tych ludzi. To wszystko była sprawka Maurego. Nie umieli wyrzucić z siebie tych okrutnych myśli, bo każda była prawdziwa.

Niezależnie od tego, czym kierował się chłopiec, podjął najgorszą z możliwych decyzji i sprowadził na to miasto katastrofę, której konsekwencje nie w sposób opisać.

— Lucy miała rację — wydukała Erza. — To nie jest przygoda, o bogowie, dlaczego?

Lucy schowała się za ścianą jednego z budynków i przysłuchała się wywodom Erzy, wstrzymując się od wyjścia. Nie w takim momencie. Bo nawet jeśli miała rację, to w takich chwilach wolała się mylić.

— Przepraszam — jęknęła, odwróciła się i ruszyła w kierunku obozowiska, w którym został Natsu z Happy.

Miasto zostawiła kawałek za sobą. Wciąż skryte za gęstą mgłą, przez którą trudno było dotrzeć do Bard Town. Budynki postanowiono nisko, na jedno piętro, czasem tylko na parter. Jedna rodzina zamieszkiwała jeden dom, tak że w przestrzeni między nimi mieścił się powóz. Największy z domów należał do rodziny Maurego.

Własność jego rodziny rozciągała się na tereny przekraczającego nawet te, które dawniej należały do rodu Heartfilia. A pośrodku tego miejsca stał dom na cztery piętra, powierzchniowo zajmujący obszar, na którym zmieściłyby się przynajmniej trzy rezydencje.

Zaskoczyło to Lucy. W jej śnie albo wspomnieniu Maurego, gdziekolwiek się znalazła, wnętrze wyglądało inaczej. Było ciasne, znajdowało się na piętrze, może strych? To tam zamknęli Maurego....

Chłopiec zamlaskał przez sen. Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła na widok delikatnej twarzyczki dziecka, które w końcu mogło usnąć. Poczuł się na tyle bezpiecznie, że zaufał Lucy i pozwolił sobie na sen, choć wcześniej obawiał się każdego zamknięcia oczu.

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz