Rozdział 56

65 10 2
                                    

Przywiesiła klucze do pasa od spódnicy, a potem sięgnęła po bicz — jedyny przedmiot, którym mogła władać w tym miejscu. Magia tu nie dochodziła, podobnie jak na cmentarzu. Dlaczego tak się działo? Nie próbowała wcześniej znaleźć odpowiedzi, ale kiedy zobaczyła białe, nieskazitelnie czyste pomieszczenie, wiele rzeczy się rozjaśniło.

Białe blaty okalały całe pomieszczenie w kształt kwadratu. Na nich stały puste probówki i ściereczki złożone w kształt trójkąta. Szafki pod blatem rozsuwały się. W środku Lucy znalazła wypełnione krwią probówki, podobnie jak w kwaterze Zerefa, którą odkryła podczas penetracji rezydencji. Czarny Mag nie raczył jej niczego wyjaśnić, ale podejrzewała, że znalazła się wtedy w jego laboratorium.

Obecne było tylko nieudaną imitacją.

Nie czuła w nim ciemnej magii, nawet najmniejszych śladów, które zdradzałyby obecność jej wykorzystywania, a jedynie puste ślady nieznanej energii. Była blada, nieznacząca i jakaś obca dla Lucy.

Nigdy wcześniej z niczym podobnym się nie spotkała.

Coś zaszeleściło.

Zwiększyła czujność. Rozejrzała się, zobaczyła stół przykryty płótnem, na którym zarysowywała się czyjaś sylwetka. Trzasnęła biczem i z odległości zdjęła płótno, pod którym kryło się nagie ciało kolejnej kobiety.

Nie żyła, przynajmniej od kilku tygodni, ale nie więcej niż dwa, trzy miesiące. Jej skóra była sina, okryta brudem, nadgryziona przez robactwo. Miała piękne, rude włosy, które ktoś przymocował do jej głowy czymś w rodzaju kleju, aby nie wypadły jej po śmierci.

Lucy odeszła od niej jeszcze kawałek, obawiając się, że za moment może wstać. Z całym szacunkiem dla zmarłej, ale nie chciała ryzykować.

Wzięła butlę z gazem pozostawioną w kącie pomieszczenia. Zachwiała się, trzymając ją obiema rękoma. Podeszła do kobiety.

— Naprawdę przepraszam — powiedziała cichym głosem

Potwór.

Jak tak możesz?

Wiele pytań zaczęło ją dręczyć, ale zanim całkowicie ją ogarnęły, opuściła na głowę kobiety butlę. Roztrzaskała jej twarz, krew kobiety bryznęła Lucy na spódnicę.

Zrobiło jej się od tego niedobrze, ale próbowała jeszcze raz. Uderzyła głębiej. Potem przeszła do jej stóp. Złapała butlę z boku. Rozkołysała ją, po czym puściła, roztrzaskując stopy zmarłej.

Puściła butlę.

Głuchy, metaliczny dźwięk rozniósł się po pustych pomieszczeniach i korytarzach.

— Naprawdę przepraszam — wyszeptała jeszcze raz.

Została jej ostatnie płachta, obok nagiej ściany, z której wysuwała się kartka papieru. Lucy sięgnęła i wyrwała ją spod przyczepu.

"Ludzie zdradzili ludzkość" — głosił nabazgrany na kartce napis.

Lucy złapała na osłaniającą część pomieszczenia. Kurtyna opadła, ukazując pokrytą w zapiskach, mapach, notatkach i formułach gablotę. To nie było jednak wszystko. Papier zasłaniał coś pod spodem.

Wzięła wcześniejszą butlę i rozbiła osłaniające notatki szkło. Trzasnęło. Fragmenty gabloty rozsypały się wszędzie, a Lucy w ostatniej chwili osłoniła twarz i ręce. Skuliła się przed fragmentami szkła.

Dźwięk ustał, więc wstała, rękawem wytrzepując z włosów okruszki gabloty. Rozwaliła jeszcze kawałek i w końcu dostała się do notatek. Zaczęła je zrywać, pobieżnie przejrzała część z nich. Były o pogodzie, formuły przedstawiały wzór na eliksir życia, a dalej wspominały o historiach ze swojego życia. Lucy zatrzymała się przy tylko jednej kartce — na której wypisał trzy imiona:

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz