Rozdział 92

23 4 0
                                    

Zeref odnalazł kierunek, w którym znajdowało się opuszczone miasto, choć słowo opuszczone było odrobinę okrutnym słowem, biorąc pod uwagę ludobójstwo, jakiego tam dokonał. Bez znaczenia. Liczyło się, że właśnie tam nikt im nie przeszkodzi, a Lucy znajdzie się z dala od niebezpieczeństwa.

Jednak Aknologia miał inne plany. Otworzył pysk, zbierając w nim wiązkę czystej energii. Ta nie oddalała się od niego, przybywała na jego wezwanie jak sługa. Zaprzeczał swojemu stwierdzeniu, że magia całkowicie zanika. Przecież nadal tu była, tylko w innej postaci, ale Acnologia na to nie zwracał już uwagi. Dawno oślepiła go własna idea, dawne przekonania. A może i kiedyś już doświadczyli czegoś podobnego, kiedy świat zatrzymał się na granicy i przyszło zniszczenie, które odrodziło wszystko na nowo? To tylko puste teorie, snute w puste wieczoru, na tę chwilę zupełnie nieistotne.

Wiązka energia gwałtownie wystrzeliła z ust Acnologii. Zeref zatrzymał ją jednym pstryknięciem palcami. Czarna maź wyłoniła się z spod jego stóp, z jego cienia, otoczyła go i ochroniła, pochłaniając energię. Cień wciąż był najedzony po wielkiej uczcie, którą wcześniej Zeref mu sprezentował.

— Dobrze wiesz, że twoja i moja potęga są podobne — próbował go uświadomić.

Acnologia zaśmiał się, tym razem wydobywający się z niego śmiech przypominał warkot, potworny i sprawiający, że każdy włos na ciele stawał dęba.

— To się jeszcze okaże.

Zamachnął się ogromną łapą, uderzając w drobne ciało Zerefa. Zabrał go daleko, przez cały las, plac należący do kościoła, aż puścił go przy dawnym mieście. Tam, gdzie Zeref od początku chciał zacząć walkę. Acnologia wbił go w ziemię, sprawiając, że cała okolica zatrzęsła się od nieludzkiej siły. Zeref zniknął w cieniu i pojawił się obok w nienaruszonym stanie.

Szepnął do cienia dwa słowa. „Pochłoń go". Macki zadrżały z ekscytacji. Wyłoniły się ochoczo z cienia, wijąc się jak stało robaków wepchniętych do jednego słoika. Pierwsze z ramion zamachnęło się i pochwyciło Acnologię wokół jego skrzydła. Nie dał rady wznieść się w powietrze. Kolejne macki z cienia wykorzystały okazję i zamknęły Acnologię w swoich więzach.

Smok niczym się nie martwił. Nie podjął ani jednej próby ucieczki, co szczerze zaniepokoiło Zerefa, bo nie wiedział, co to oznacza. Skąd ten spokój? Dlaczego się niczym nie martwi?

Wyczuł dym. Ostry smród, który pojawił się znikąd i zaatakował wrażliwy nos Czarnego Maga.

Nagle zalała go fala gorąca. Nie... Uderzył w niego potężny ogień, odpychając aż na drugi koniec miasta. Cień zareagował szybko. Otoczył Zerefa tarczą, ale jednocześnie zrezygnował z więzi, które zastawił na Acnologii. Smok wyrwał się. Wzniósł się w kierunku nieba i odleciał. Po prostu odleciał, a Zeref nadal nie pojmował, co się wydarzyło.

Ogień przybierał na sile, pochłaniał całą okolicę, jakby ta miała i tak stać się jego wieczną ofiarą. A z tego ognia w końcu wyłonił się mag, Natsu Dragneel. Był o wiele szczuplejszy niż dawniej, postawną sylwetkę zastąpił kruchy człowiek, którego mogło się złamać w pół, a jednocześnie tkwiła w nim iskra dawnej potęgi, jakby ktoś przywrócił mu dawną siłę.

Kroczył ku Zerefowi nie znając lęku, gotowy na wszystko, na każde poświęcenie i konsekwencje swoich działań.

Tylko dlaczego patrzył na niego?

Zeref nie miał kontaktu z Natsu od lat, nie uczynił mu nic złego, nie skrzywdził, nie porwał nikogo, a w ostatniej masakrze nie znalazł nikogo, kto mógłby być bliski Natsu czy komukolwiek z Fairy Tail. Bezpośrednio nie uczynił im niczego złego, więc dlaczego?

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz