Rozdział 88

27 2 0
                                    

Kapłan wyszedł przed tłum. W mieście zebrało się ponad dwadzieścia tysięcy ludzi, wszyscy na wieść o możliwym zażegnaniu niebezpieczeństwa rzucili wszystko w nadziei na lepsze jutro. Większość się modliła, inni klęczeli w milczeniu, składając do bogów jedną i tę samą prośbę, a część przyszła zaspokoić swoją ciekawość. Mężczyzna dumnie pokiwał głową. Nie spodziewał się takiego tłumu. Liczył na nie więcej niż tysiąc wiernych, ale obecność tak wielu ludzi sprawiła, że nabrał przekonania w słuszność swojej sprawy. Nie działał przeciw woli bożej, a zgodnie z nią. Słuchał głosu prawdziwego boga, który zapragnął wyzwolić swój lud od nieszczęścia, głodu, chorób i cierpienia, a kapłan przez swoje ręce miał dokonać tego cudu.

— Czy na pewno to zrobimy? — zawahał się miejski urzędnik.

Wskazał na drewnianą platformę z dwoma drewnianymi słupami, na których szczycie wydrążono dwa otwory na łańcuchy. Przewieszono je i na ten moment luźnie opuszczono na ziemię. Dalej ustawiono przy jednym z domów stosy drewna gotowego do spalenia.

Kapłan położył swoją suchą dłoń na ramieniu przyjaciela.

— Zrobimy, nie ma odwrotu. Bóg objawił mi prawdę i za nią musimy podążyć. To, co on uważa za słuszne, jest takie — wyjaśnił.

Urzędnik nadal miał wątpliwości, widać to było po jego twarzy. Oczy miał podkrążone od zmęczenia, nie spał od kilku dni, zadręczając się planem kapłana. Wierzył w cuda, w bogów, ale nie w akt, który zamierzali dokonać.

— Musimy być silnej wiary. Nie zawsze to, co widzą nasze oczy, jest prawdziwe — wytłumaczył kapłan. — Nie chcę mówić tego tylko tobie, więc rozpocznę przemowę, by wszyscy poznali prawdziwy cel naszej ofiary.

Wszedł na platformę i uderzył w obie dłonie, wysyłając cienki sygnał energii. Uderzył on w uszy wszystkich zebranych, tak by każdy z osobna mógł usłyszeć jego głos. Wziął głęboki wdech. Miał dokonać cudu, zmienić bieg historii, musiał zabrzmieć, jak przywódca.

— Wątpicie — rozpoczął swoją przemowę. — Wątpicie w bogów, w kapłanów, a nawet w siebie. Wasze dzieci głodują, ludzie umierają przez nieznane choroby, a kolejne wieści o atakach Acnologii docierają do najdalszych zakątków królestwa. Wszyscy się boją. Wszyscy oczekują wybawienia. Nikt nie chce wziąć sprawy w swoje ręce. Ale oto prawdziwy Bóg objawił się mi. Zobaczyłem go w świetle słońca o poranku, kiedy miałem rozpocząć codzienną modlitwę. Ukazał mi się w postaci człowieka, takiego jak ty, jak ja. Bóg objawił mi prawdę o tym świecie i źródłach nieszczęść, które nawiedziły nasz świat. To potwór w postaci kobiety. Dotarła ona do naszego miasta, ukrywając się pod bandażami, w postaci śpiącej królewny, która zaczęła zabierać za sobą niewinnych.

Ruchem ręki nakazał ją wnieść. Zdjęli z niej szaty, pozostawili nieprzytomną Lucy w bandażach, odsłaniając tylko jej niewinną, szarą twarz, zanurzoną w nieskończonym śnie. Niosło ją czterech mężczyzn w kierunku platformy. Położyli na drewnianej podłodze, do nadgarstków przyczepili kajdanki.

Odeszli. Z dwóch stron stanęli mężczyźni i na dwa podnieśli Lucy. Ciężkie łańcuchy rozbrzmiały w ciszy panującej między zebranymi. Kapłan zbliżył się z nożem myśliwskim. Wykonał proste cięcie na policzku dziewczyny i odczekał chwilę. Rana zagoiła się na oczach zebranych.

— Wiedźma! — zaczęli krzyczeć.

— Spalić ją!

— To ona? Ona na pewno za tym stała?!

— Patrzcie, przecież nikt ot tak sam z siebie się nie uzdrawia.

— To na pewno demon.

— Zabić!

Pogromca smoków [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz